sobota, 29 września 2012

`3.



Dziwne, ale działam bez ciebie. Jakoś się trzymam. I to zaskakuje nie tylko mnie, ale także moich kumpli. Myśleli, że będzie że mną gorzej, że dłużej będę wychodzić z kryzysu. Widok Tajnera w naszym, przepraszam, twoim mieszkaniu podziałał na mnie jak zimny prysznic. To pomogło, nawet bardzo. Ale gdzieś w głębi serduszka nie umiem o tobie zapomnieć, nadal kocham cię jak jeszcze nikogo na świecie. Jesteś całym moim życiem.
Dobrze, przyznam się, w końcu nie mamy przed sobą żadnych tajemnic, a raczej ja nie mam przed tobą żadnych tajemnic. Ty jak widzę, całkiem zwinnie mnie okłamywałaś. Przez PIĘĆ miesięcy.
Ale do rzeczy.
W tłumie działam jak należy. Nie jęczę, nie marudzę, nie płaczę nad talerzem spaghetti. Może i jestem nieco otępiały i bez życia, ale funkcjonuję jak zdrowy człowiek. Udaję, że jest okay. Dopiero, gdy wszyscy znikną, a Fettner pójdzie spać pozwalam sobie na chwilę użalania. Często czytam nasze bezsensowne rozmowy na Facebooku i przeglądam archiwum SMS-ów w komórce. Codziennie buszuję po twoim profilu na fejsie i innych portalach społecznościowych, odnajdując różne twoje cząstki. Uwielbiam gapić się na moje nazwisko w twoich ulubionych sportowcach i na nasze wspólne zdjęcia z wakacji na Cyprze, których jeszcze, o dziwo, nie usunęłaś. Próbuję nie patrzyć się na puste miejsce, w którym niegdyś pisało: „W związku z użytkownikiem Michael Hayböck”. Potem tradycyjnie wychodzę z neta i wędruję do swojego folderu ze zdjęciami. Na wszystkich jesteś uśmiechnięta i szczęśliwa. Zakochana. Co zmieniło się od tamtej pory?
A tak, zakochałaś się w starym dziadku z wąsem. Kręci cię zarost, czy co?
Nie, nie jestem na ciebie zły. Tylko przepełnia mnie smutek. I tęsknota. I złość na siebie samego, bo za żadne skarby świata ze złotem olimpijskim na czele, nie umiem o tobie zapomnieć. To jest po prostu za trudne. Bo widzisz, ja ciebie naprawdę kocham. Odkąd cię tylko zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś miłością mojego życia i że to właśnie z tobą chcę iść dalej przez życie. Do cholery, od tygodni zastanawiałem się nad oświadczynami! Nawet zacząłem przeglądać jakieś babskie fora o zaręczynowych pierdołach. Traktowałem cię BARDZO poważnie.
A ty zaczęłaś pieprzyć się z jakimś łysiejącym dinozaurem. Milusio, doprawdy milusio.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wybaczyłbym ci wszystko, nawet stuletniego Tajnera. Jedno twoje słowo, a jestem cały twój. Po prostu.

***

- Finlandia jest twoja – Schlierenzauer klepie mnie po plecach z zawadiackim uśmiechem na ustach. Jest zdeterminowany; przyrzekł na swoje ukochane bokserki z jednorożcem, że nie spocznie, póki nie prześpię się z połową globu. Nawet nie wiesz, jakie to żenujące. Nie dość  że kumple z drużyny mi współczują i się nade mną litują, to jeszcze śmieją się ze mnie po kątach. Że niby nie dam rady zbajerować żadnej laski. Dobija mnie ich wiara we mnie i w moje talenty uwodzicielskie. Bo fakt, iż przez ostatnie dwa lata byłem w stałym związku nie znaczy, że nie umiem podrywać. Umiem. Naprawdę. Ale nie chcę. Bo tylko ty jesteś w mojej głowie i moim sercu, nie chcę żadnej innej.
- Uhm – mruczę, szczelniej opatulając się szalikiem. Cholernie tutaj zimno.
- Zakład, że do końca sezonu Mitchi prześpi się z co najmniej piętnastoma laskami? – Gregor odwraca się i patrzy się wyzywająco na twarze kumpli. Serio, zaczynam się go bać. Jego to tylko w kaftan bezpieczeństwa i hasta la vista w wariatkowie.
Zaraz, zaraz… Z PIĘTNASTOMA?! O-o! czyżby Redbull (albo RedTube) całkiem przeżarł mu mózg? Nie chcę piętnastu panienek, chcę jedną, ale za to idealną. Chcę ciebie, Veruś. Dla mnie tylko ty się liczysz.
- Nie da rady – chichocze Kofler. Jego przekonanie w głosie rani moje serce.
- Wymięknie – mówi ktoś inny, chyba Koch. Idiota, nigdy go nie lubiłem. Zawsze ślini się podczas snu i zbiera naklejki z pokemonami. Jego laptop cały jest obklejony Pikachoo.
- Nie doceniacie naszego ogiera. – Gregor uśmiecha się szerzej; przechodzące obok dziewczyny niemal mdleją powalone schlierenzauerowym uśmiechem numer pięć.
Ciekawe czy też by tak zareagowały, gdybym spróbował podrobić jego firmowy uśmiech?
Ale wróć, czy Gregor właśnie nazwał mnie ogierem? OGIEREM? Sądząc po rozbawionych minach kumpli, tak. OMatkoBoskaCzęstochowskaIWszystkieWkładkiFreunda, co za wstyd.
Ale okay. Nie czas się mazgaić, muszę ratować swoją reputację.
Albo jej szczątki.
Wdech, wydech. Spokojnie Mitchi, świat się nie wali. Wielu ludzi ma zwierzęce pseudonimy. Weźmy na przykład takiego Rune Turtle Veltę. Turtle?! No proszę cię, to chyba jakiś żart!
Ale lepsze to niż ogier.
Ughr!
Odchrząkuję i nonszalancko poprawiam szalik, który dostałem od ciebie, Veruś, na zeszłoroczną Gwiazdkę. Na szczęście jest ogromny i zakrywa moje zarumienione bynajmniej nie od mrozu policzki.
- Chodźmy ogierze do środka. – Morgenstern żartobliwym gestem przekrzywia mi czapkę. Mrugam szybko oczami i zauważam, że reszta drużyny weszła już do hotelu.
Wzdycham głośno i podnoszę z ziemi swoją ważącą tonę walizkę. Tęsknię, tak cholernie za tobą tęsknię. To aż fizycznie boli.
Ale potem widzę ciebie. Tajnera i ciebie. Wasze ubrania walające się po salonie. Twój pełen zakłopotania uśmiech. I otwarty, przyjazny Tajner bez ani cienia wyrzutów w mądrych, wesołych oczach. Ból momentalnie znika. Zamiast niego pustka wdziera się do mojego spojrzenia i wyżera wszelkie emocje. Jestem jak robot. Automatyczny, nieobecny, jedzący śrubki robot udający, że wszystko jest okay.
Ale nic nie jest okay.
I już nigdy nie będzie. Nie, póki próbujesz rozmnażać się z Tajnerem.
W hotelu jest ciepło i przyjemnie. Ściągam z głowy czapkę, luzuję szalik i czekam. Oho, breaking news, dzielę pokój ze Schlierenzauerem. Po prostu CUDOWNIE. Wiem, że idiota nie da mi spokoju. Bez przerwy będzie gadał o tym, jaka to jesteś niewdzięczna i głupia, bo nie doceniłaś ani jego piękna ani mojego makaronu od sponsora ciężarówkami dowożonego do mojego mieszkania. Jak widzę, życie lubi kopać leżących.

Okay, jest gorzej niż myślałem. Schlierenzauer pożyczył od Ammanna okulary a’la Harry Potter i udaje nauczyciela. Nauczyciela wychowania seksualnego należy dodać. Nie dociera nawet do niego to, iż ty zdążyłaś już mnie nauczyć w tej materii wszystkiego, co było do nauczenia. Na nic moje protesty i jęki, Gregor ciągle swoje. Uważa, że jest mistrzem w randkologii, cokolwiek to znaczy.
- Na dzisiaj koniec teorii, potem wyruszymy gdzieś zobaczyć jak sobie radzisz w praktyce. A teraz wybacz, muszę wejść na skejpaja. Aguś pewnie już na mnie czeka.
Oddycham z ulgą i zamykam oczy. Jednak szybko je otwieram – twój uśmiech mnie pali i dręczy. Tęsknię. Jak wariat. Dlaczego nie ma cię obok mnie? Dlaczego ciebie już nie ma w moim życiu?
- Pójdę się przewietrzyć – mruczę pod nosem i szykuję się do wyjścia. Nie mam ochoty słuchać  Schlierenzauera podczas okresu godowego, psychicznie nie dam rady.

Kussamo utonęło już w ciemności. Nie lubię tu przyjeżdżać, wiesz o tym doskonale, marudziłem ci o tym przy każdej nadarzającej się okazji. Wiesz, tutaj jest tylko pusta ulica, kilka latarni i śnieg, śnieg i jeszcze więcej śniegu. A do ciebie ponad trzy tysiące kilometrów.
Ale dzisiejsza cisza pasuje mi. Wreszcie mam chwilę samotności, garść minut, w których mogę do ciebie powdychać spróbować o tobie zapomnieć na swój własny sposób.
Powinienem cię nienawidzić. Nie umiem, nie potrafię. Jesteś cząstką mnie, a ja siebie akceptuję i szanuje. A przynajmniej było tak, dopóki mnie kochałaś. Teraz mogę zastanawiać się, co ze mną jest nie tak, że nie chcesz być ze mną. Jestem niewystarczająco dobry, prawda?
Chrzanić wszystko. Zachowuję się jak zdesperowana baba porzucana przez faceta dla nastolatki.
Ale tęsknię. Jak cholera.
I kocham.
Błagam, wyjdź z mojego serca i zostaw mnie w spokoju.
Nie odchodź. Zostań. Wróć.
Będę walczyć.

************
Stefcio Hula, moje kochanie najdroższe ma urodziny :)* Mam nadzieję, że zrobi sobie dzisiaj porządne podsumowanie swojego dotychczasowego życia, weźmie się za siebie i w końcu wygra mi TCS <3 Bo on potrafi, ale mu się nie chce, o.

A co do rozdziału... Coraz gorzej, coooraz gorzej :c

piątek, 21 września 2012

`2.



Stoję przed twoimi drzwiami i cały się trzęsę. Dziwnie jest tak tutaj stać i myśleć, że te drzwi – masywne, mahoniowe, które razem kupiliśmy – nie są naszymi drzwiami. To takie nienaturalne.
Gapię się w te twoje drzwi, powoli zbierając się na odwagę, by nacisnąć dzwonek, kiedy drzwi nagle się otwierają. Widzę, że jesteś zaskoczona moją obecnością. Patrzysz się na mnie bez słów, a uroczy rumieniec oblewa twoją twarz. W końcu bierzesz się w garść i pytasz.
- Co ty tutaj robisz?
- Przyszedłem po swój makaron – ruchem głowy wskazuję na pudełko, które leży obok moich stóp.
Jesteś skołowana. Nie wiesz, co robić.
- Właśnie wychodzę.
- To nie potrwa długo. Wezmę tylko makaron i spadam. Chyba, że moglibyśmy pogadać. Bardzo mi na tym zależy – patrzę się prosto w twoje piękne, brązowe oczy i robię słodką minkę szczeniaczka. Nigdy nie potrafiłaś się jej oprzeć.
- Okay – wzdychasz po kilku minutach. – Tylko, że…
- Vera, myślałem, że już poszłaś – w drzwiach staje nie kto inni jak… Apoloniusz Tajner?! O-o! Facet ma mokre włosy i nie licząc ręcznika (mojego ręcznika, a propo!) przepasanego na biodrach, jest nagi.
WTF?!, się pytam.
Gapię się na pana Polo (uh, jakiego pana, on ukradł mi ciebie!), nie wiedząc, co mam powiedzieć. A więc, Kofler miał rację – zdradzałaś mnie. I to ze starym dziadkiem, facetem, który mógłby być twoim ojcem.
Mój wskaźnik samoakceptacji w tym momencie drastycznie spadł. Nie mówiąc już o męskiej dumie, która przypomina teraz rozjechanego na ulicy kota. Jestem do niczego, naprawdę.
- Mitchi, to nie tak – próbujesz się tłumaczyć.
- Ach, więc to ty jesteś tym Michaelem. Miło cię poznać. Nazywam się Apoloniusz. – Tajner wyciąga w moją stronę dłoń.
Świat wokół mnie wiruje, a podłoga nie wydaje się być stabilna. Gratulacje, w ciągu doby dwa razy zburzyłaś mój świat. Jesteś zadowolona?
Nie żebym brzydko o tobie myślał…
Okay, brzydko o tobie myślę. Miałem cię za dobrą, kochają kobietę, a tymczasem okazałaś się podłą, dwulicową (pii!!!), lecącą na starych dziadków.
Co z tym światem jest nie tak?
- Pójdę już po ten makaron – bełkoczę bezskładnie i wziąwszy do rąk kartonowe pudło, przeciskam się obok Tajnera do twojego mieszkania. Szybko przechodzę przez salonik, udając że nie widzę porozrzucanych dookoła waszych ubrań. Dziwnie się czuję, chyba jestem w szoku. Nigdy nie spodziewałem się po tobie czegoś takiego. Zawsze wydawałaś się mi być idealna w każdym calu.
Ale doskonałość nie istnieje. Nie w tym życiu.
Widzę, że kuchnia lśni czystością; żadnego spalonego sera dookoła. Zdążyłaś posprzątać nie tylko kuchnię, ale także swoje życie. Doprawdy milusio.
Jestem w za wielkim szoku, by móc myśleć o czymś innym niż o makaronie. No bo Tajner? Jaja sobie ze mnie robisz, czy co?
Szybko wrzucam paczki z makaronem do pudła, po czym wychodzę z kuchni. W salonie mijam rozwalonego na kanapie (w dalszym ciągu w samym ręczniku) Apoloniusza. Mężczyzna kiwa mi na pożegnanie głową. Nie uważasz, że on jest, no nie wiem, dziwny?
- Mitchi… - Nadal stoisz na klatce schodowej. Twoje spojrzenie przepełnione jest poczuciem winy.
- Dla ciebie Michael. – Nie wierzę, że to mówię. Nie wierzę, że jestem wobec ciebie taki szorstki. Przecież cię kocham. Mimo naszego zerwania. Mimo nagiego Tajnera siedzącego na kanapie, na której my tyle razy, ehm, no wiesz. Kocham cię mimo wszystko. Ale jakaś część mnie brzydzi się ciebie.
- On tylko…
- Przyszedł wziąć prysznic? Pożyczyć soli? Vera, przecież widzę o co się rozchodzi.
- To naprawdę nie tak.
- Długo jesteście razem?
- Michael…
- Długo?
Z twojego gardła wydobywa się przeciągły jęk. Nie patrzysz się na mnie, nie masz odwagi. Ty, zawsze taka dzielna i pewna siebie. Dzisiaj jesteś potulna jak baranek.
- Pięć miesięcy.
Auć, boli. Pięć miesięcy. Przez ostatnie pięć miesięcy byliśmy szczęśliwi. Jak zawsze zresztą. Nic nie zapowiadało tej katastrofy. Jak to możliwe, że niczego nie zauważyłem?
Jestem żałosny.
I wiesz co? Nadal cię kocham. Gdybyś tylko poprosiła, gdybyś tylko zechciała… wybaczyłbym ci wszystko, nawet gołego Tajnera w mieszkaniu. Jedno twoje słowo, nic więcej.
- Naprawdę mi przykro. Nie chciałam by tak wyszło.
Wzdycham. Nie chcesz mnie, okay. Nie będę przecież za tobą płakał.
Przynajmniej nie teraz, nie na twoich oczach.
- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa – mówię cicho i zbiegam po schodach, zupełnie jak w kiepskiej komedii romantycznej.
Życie bez ciebie jest do bani.
W samochodzie czekają na mnie Gregor i Manuel. Pakuję się do auta wraz z makaronem i udaję, że nie widzę ich ciekawskich spojrzeń.
Schlierenzauer zapala silnik i odjeżdżamy z przed twojego bloku.
- I co? – pyta niepewnie Fetti.
Wzruszam obojętnie ramionami.
- Spotkałem Apoloniusza Tajnera.
- O, fajnie. A co on tam robił?
Schlierenzauer prycha.
- On z nią sypia, głąbie.
Manuel otwiera ze zdziwienia usta i gapi się na Gregora zszokowany jego stwierdzeniem.
- Skąd wiesz?
- Bądź co bądź, jestem mistrzem w tej profesji.
- Jakiej profesji?
- Po prostu profesji. Ale mniejsza z tym. Michael – Gregor nieoczekiwanie zwraca się do mnie. – Jak się trzymasz? – pyta ze szczerym zatroskaniem w głosie. Nigdy nie widziałem, by Schlieri był dla kogokolwiek tak miły.
- Mam swój makaron, to najważniejsze – mruczę pod nosem. Jestem dzielny, muszę być dzielny.
- Zapomnij o niej i bierz się do roboty. No wiesz, z misją: Rozpusta. Dasz radę.
- Tak – kiwam powoli głową. – Dam radę.
Ale jak mam dać radę, kiedy ciągle siedzisz mi w głowie i sercu?
*****************************
Taka średniota, delikatnie mówiąc. I Tajner... no Tajner, po prostu :D
weekend z chemią, yeaaaaah </3

piątek, 7 września 2012

`1.



- Ogarnij pałę, młocie i wszystko nam opowiedz od początku do końca.
Ver, kochanie dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego ze mną zerwałaś? Przecież było nam ze sobą tak dobrze. Pasowaliśmy do siebie jak książę William do Kate, jak pudełko do Evensena, jak krótkofalówka do Hofera. Razem tworzyliśmy idealny związek, więc dlaczego, do jasnej Anielki teraz muszę leżeć na niewygodnej kanapie Fettnera i gapić się na pochylone nade mną twarze kumpli? W dodatku jakaś wystająca sprężyna dźga mnie w tyłek.
Życie bez ciebie jest trudne, wręcz nie do zniesienia. Czuję, że brakuje mi tlenu, duszę się bez ciebie. Moje życie straciło nie tylko barwy, ale i sens. Nic nie jest dobrze.
- Dajcie mu więcej piwa.
Chcę umrzeć. Żyłem bez ciebie dwie godziny, to i tak dużo. Teraz chcę umrzeć. Okay, mogę zapić się na śmierć. Albo potem, gdy już skończę tę butelkę (Boziu, skąd oni wytrzasnęli takie dobre piwo?) wyskoczę przez okno. Nie, to głupi pomysł. Fettner mieszka na parterze. Wiem, pójdę do fanek Schlierenzauera i powyzywam Gregora od brzydali i chamów, śmierć przez ukamienowanie murowana.
- Hayboeck, kurwa, powiedz że coś.
- Mam na imię Michael, nie kurwa – mamroczę, pociągając z butelki ogromnego łyka. Twoje bursztynowe tęczówki tańczą mi przed oczami.
VERUŚ, WRÓĆ DO MNIE!
- Okay, jakiś początek już jest.
Nie chcę ich słyszeć, nawet nie odróżniam ich głosów. Wolę słuchać twojego paplania, skarbie. Wróć do mnie i opowiedz mi o tym jak twoja koleżanka kupiła używaną sukienkę od Prady za grosze. Możesz nawet mówić o tym kremie wartym majątek, byleś tylko była obok mnie.
- Zerwała ze mną –mówię płaczliwym tonem. Nienawidzę siebie za to, ale mam łzy w oczach. Widzisz do jakiego stanu mnie doprowadziłaś? – A ja przygotowałem kolację. Dobra, prawie spaliłem przy tym domem, ale liczą się intencje, prawda? Kupiłem jej prezent, posprzątałem mieszkanie, nawet założyłem durną muszkę. I po co to wszystko?
- Chłopie, weź się w garść – Kofler klepie mnie po plecach. – To jeszcze nie koniec świata.
- Dla niego chyba jednak to koniec świata. – Zauner napoczyna kolejne piwo. – Dlaczego z tobą zerwała?
- Ma uczulenie na ser, a ja zrobiłem jej tosty z serem. I znowu kupiłem jej biżuterie.
- To nie są powody, by kończyć dwuletni związek – Andi marszczy czoło. – Może ma kogoś na boku?
- Vera? No coś ty! – Rzucam mu wściekłe spojrzenie. Nie rozumiem jak może sugerować, że mnie zdradzałaś. Przecież nie jesteś taka. Wiem, że mnie kochałaś. Mimo wszystko.
- Hej, Fettner skąd masz taką czadową sosjerkę? – Krzyczy nagle z kuchni Schlierenzauer.
- Od mamusi. Dostałem na Gwiazdkę. – Manu uśmiecha się szeroko. – Świetnie się sprawdza, jako dzbanuszek do mleka.
- Piękne wzroki. Mogę ją sobie pożyczyć?
- Chyba cię pogięło!
- No weź, Manu. Na jeden dzień, pliiiiis!
- Ani mi się śni!
- Bosz, chłopak ma złamane serce, a wy gadacie o sosjerce – David z zdegustowaną miną kręci głową. – Gregor, produkujesz te chipsy, czy co?
- Jestem już. I sorry, Fettner ma za duży bałagan w kuchni. Więc o czym teraz gadacie?
- Nadal o tym samym.
- Aha. No więc, słuchaj Mitchi – Schlieri pakuje sobie do ust całą garść chipsów i popija ją piwem. – Rozstania nie są złe, spójrz tylko na mnie. Odkąd sprzedałem Sandrę Kochowi czuję się o wiele młodziej. Już nikt nie marudzi mi nad uchem i mogę rozrzucać skarpetki po całym mieszkaniu! Życie singla jest cudowne!
- Ee, Gregor, nie żeby coś, ale czy ty przypadkiem nie spotykasz się z Agnes? – Kofler gapi się na blondyna z jawnym rozbawieniem.
Schlierenzauer drapie się po nieogolonym policzku, a jego mina zdradza głębokie zamyślenie.
- A tak, racja, Agnes. – mruczy cicho. – No cóż, życie singla było cudowne, ale się skończyło. Koniec z skarpetkami porozrzucanymi po mieszkaniu.
- Mitchi, słuchaj. Korzystaj z życia, póki możesz. Rozrzucaj skarpetki po mieszkaniu, Fetti na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu. I zapomnij o Verze, nie chciała cię, to niech spada. Proste jak budowa cepa. – Andreas znowu klepie mnie po plecach.
Jego rady są idiotyczne. Nie umiem o tobie zapomnieć, za dużo dla mnie znaczysz. Jesteś całym moim życiem, a o swoim życiu raczej nie da się zapomnieć, prawda?
- Nie mam pojęcia, co to jest cep – wzdycham, ale nikt mnie nie słucha. Oczy wszystkich utkwione są w Schlierenzauerze, który wygląda jakby miał się zaraz zsikać.
- Mam genialny pomysł! – Oznajmia blondyn, uśmiechając się przy tym dumnie. Uśmiech, bodajże dwunasty, „Like a boss”. – Niedługo zaczyna się sezon, Michael będziesz jeździł po różnych krajach. A najlepszym sposobem, by zapomnieć o babie jest druga baba, w twoim przypadku kilka nowych bab. Mówiąc krótko, przeleć każdą panienkę, jaka ci się tylko nawinie!
Chłopcy kiwają gorliwie głowami i przybijają sobie piątki. Są zachwyceni pomysłem Gregora. No cóż, są idiotami, jeśli myślą, że tak po prostu będę zaciągał do łóżka jakieś kobiety, które nie są tobą. Ba, które nawet się do ciebie nie umywają. Bo ty jesteś najlepsza i jedyna na świecie. Nie ma cudowniejszej istoty od ciebie. Poza tym, ja nie jestem dziwką. Dziwkiem. Dziwkiem? Jest coś takiego?
- My już cię dopilnujemy! – Kofler z zadowoleniem na twarzy bierze do rąk butelkę  whisky.
- Od jutra zaczynasz nowe życie, Hayboeck!
- Zero monogamii!
- Chłopcy – mówię, uświadamiając sobie coś ważnego. Chyba. – Przypomniałem sobie, że zostawiłem w mieszkaniu cały swój zapas makaronu. Tego, co dostałem od sponsora, no wiecie. A ja lubię makaron.
Kumple patrzą na mnie jak na idiotę. Rumienię się lekko. Tylko ja potrafię wyskoczyć w środku rozmowy o seksie ze swoją miłością do makaronu.
- Dobrze myślisz – Manuel uśmiecha się promiennie. Jego tunele w uszach dziwnie wyglądają, gdy ma się we krwi trochę promili. – Nie możesz nic twojego zostawić Verze. Niech ma nauczkę.
- A jakże!
- Pójdziesz po makaron jutro!
- A teraz pij!
Nic nie rozumiem, ale piję. Jutro ciebie zobaczę, tylko to się liczy. Może uda nam się porozmawiać? Może wszystko sobie wyjaśnimy i znowu będzie tak jak dawniej? Może. W końcu nadzieja umiera ostatnia. A moja nadzieja jest teraz niemalże nieśmiertelna. Och, Veruś, skarbie, wszystko się ułoży, prawda? Ja rozumiem, byłaś dzisiaj przed okresem, hormony pewnie w tobie buzują. Ale do jutra wszystko sobie przemyślisz. I znowu będziemy tylko ty i ja, na zawsze razem. Niczym William i Kate, niczym pudełko i Evensen, niczym krótkofalówka i Hofer. Po prostu.
**********************

Tia...

Mały Morginek w drodze, hyhy :3