Jeszcze jeden piernik w
kształcie serduszka i pęknę, dosłownie i w przenośni. Kuraki, jak trener
zobaczy mnie takiego roztytego, nie mieszczącego się w za bardzo obcisły
kombinezon to znowu dostanie ataku szału i piany na ustach, a w jego spojrzeniu
będzie błyszczało czyste szaleństwo. I jeszcze ta żyłka pulsująca na szyi,
jakby zaraz miała pęknąć. Ups, jest źle, jak nie bardzo źle. Po powrocie do
Innsbrucka ostro biorę się za siebie, siłownia i te sprawy. W końcu muszę na
TCS jakoś wyglądać, nie?
Nie mówiąc już o tym, że nie
możesz zobaczyć mnie z brzuchem, jakbym był w siódmym miesiącu ciąży. Mam cię
pociągać, a nie odstraszać.
- Mitchi, jeszcze trochę
strucla? – Mama podsuwa mi pod nos talerz z apetycznie pachnącym ciastem. Och, życie, czegoż to musisz być tak okropne
dla mnie?
- Mamuś, przecież wiesz, że nie
mogę. – Ze smutkiem gapię się na przysmak. Ale nie, będę silny i nawet nie tknę
widelcem tych niebiańskich delicji. – Zresztą, co mi tam. – No to tyle, jeśli
idzie o moją silną wolę. Ale strucel jest pyszny, niebo w gębie.
- Sam wybrałeś sobie taki zawód.
– Śmieje się z kąta tata. – Nikt cię do skoków nie zmuszał.
- Wiem. – Mówię z pełnymi
ustami, ale zaraz wszystko szybko przełykam i kontynuuję wypowiedź. Bo wiem,
jak bardzo nie lubisz, gdy brzydko jem. – I cieszę się, że je wybrałem,
naprawdę.
- Och, Mitchi – Mama z tęsknotą
w oczach głaszcze mnie po włosach. – Dlaczego nie wrócisz do nas? Przecież nic
nie trzyma cię w Innsbrucku, a jesteś jeszcze taki młody. Serio chcesz mieszkać
sam?
- Mamo…
- Tutaj będzie ci lepiej.
- Daj mu się usamodzielnić –
wtrąca tato. Uśmiecham się z wdzięcznością w jego stronę. Przynajmniej jedna
osoba, która mnie rozumie.
- Zamieszkaj chociaż z jakimś
swoim kolegą – Mruczy pod nosem mama. – Będzie ci łatwiej.
- Dam sobie radę – Całuję ją w policzek.
– Ale doceniam to, że się o mnie martwisz.
- A może znalazłbyś sobie tak
mieszkanie w Linz? – Mimo wszystko mama brnie dalej. Pamiętam, zawsze śmiałaś
się z uporu mojej matki, ale jednocześnie tak bardzo ją podziwiałaś.
- Ale w Linz nie ma Very, nie? –
Do pokoju wchodzi Stefan, mój brat. Nigdy nie miałaś okazji go poznać, zawsze
tak wychodziło, że się mijaliście.
Rzucam bratu ostre spojrzenie,
po czym wlepiam patrzałki w kawałek strucla.
- Zamknij się. – Warczę cicho.
- Mitchi, daj spokój. – Stefan
siada naprzeciwko mnie i bierze do ręki piernika w kształcie choinki. – Taka
jest prawda, nie?
- No nie.
- Michael – mówi miękko mama i
łapie mnie za dłoń. - Wiesz, jak bardzo lubiłam Verę, ale proszę, zapomnij o
niej. Ona przecież ciebie tak bardzo skrzywdziła. Nie jest ciebie warta.
- Nic nie wiecie – Syczę
wściekle. Dlaczego wszyscy ciągle na ciebie najeżdżają? Dlaczego nie mogą dać
ci świętego spokoju? Dlaczego są tacy ograniczeni? Przecież to nie tylko twoja
wina, że mnie zdradziłaś. Oboje zawiniliśmy. I teraz mamy szansę naprawić swoje
błędy, naprawić siebie nawzajem.
- Michael?
- Nie.
Wstaję od stołu i idę do
przedpokoju. W pośpiechu zakładam buty i kurtkę; muszę stąd jak najszybciej
wyjść. Rodzina jest fajna, ale tylko w
małej ilości i kiedy nie krytykuje miłości twojego życia.
Chłodne powietrze dobrze mi
robi, uśpione miasto uspokaja mnie i pomaga mi pozbyć się nagromadzonego
gniewu. Tęsknię za tobą, wiesz? Tęsknie nawet bardziej niż wtedy, gdy ciebie
nie było w moim życiu, bo bawiłaś się w dom z panem Polo. Tęsknię za twoim
słodkim uśmiechem, za spojrzeniem pełnym skrywanego bólu i ciepła. Tęsknię za
tym jak przeczesywałaś dłonią włosy za każdym razem, kiedy powiedziałem coś
„niewłaściwego”. Jesteś całym moim światem i to takie dziwne. Nie wiem, kim bym
był, gdyby nie ty. Dopełniasz mnie.
Tylko proszę, pokochaj mnie
znowu.
Dom, kochany dom. A właściwie to
puste mieszkanie, moje własne
mieszkanie. Mieszkanie ciche, bez brzęku naczyń, bez twoich przekleństw, bez
przypalonego sosu do spaghetti, bo znowu zagadałaś się przez telefon ze swoją
przyjaciółką. Bez ciebie. Tutaj
ciebie też brakuje. Brakuje i boleśnie to odczuwam.
Ale mam swoje własne, osobiste
mieszkanie, należące tylko do mnie. Mieszkanie, za które muszę płacić rachunki,
które muszę sprzątać, gdy tylko się nabałagani, a to robi się zdecydowanie za
często.
Jestem tak bardzo samodzielny,
że mimowolnie się wzruszam.
Tylko jeszcze obsługi pralki do
końca nie załapałem. Póki co, muszę zanosić brudne ubrania do pralni, ale spokojnie,
jestem na dobrej drodze do obczajenia pralki, tylko muszę jeszcze znaleźć
miejsce, gdzie się wsypuje proszek, bo, o dziwo, nie wsypuje się go tam, gdzie
umieszcza się ubrania. Trochę skomplikowanie, ale dam radę, co by nie.
Hej, nawet obiady zacząłem sobie
gotować. Widzisz, dla ciebie staram się dążyć do perfekcji, chcę cię niedługo
czymś zaskoczyć, a co będzie lepsze niż zapiekanka makaronowa mojej produkcji?
Oho, dzwonek do drzwi. Może to
ty?
Wróć, przecież nie masz mojego
nowego adresu. Więc albo to świadkowie Jehowy, albo Fettner wpadł z Wyborową
podwędzoną Kochowi (tak, tej od Żyły; ostatnio Wiewiór zaszalał i sprezentował
Martinowi kilka flaszek), by ochrzcić moje nowe mieszkanko.
Kilka sekund później już wiem,
że nie jesteś to ani ty ani Fettner. To nie są nawet świadkowie Jehowy.
Właściwie to nie mam pojęcia kto to. Dziewczyna, owszem i to ładna. Szatynka,
niebieskozielone oczy, jedno ukryte pod za długą grzywką. Dwadzieścia, może
dwadzieścia jeden lat, I uroczo zmarszczony nos.
Gdybym wiedział, że to ktoś więcej niż Fettner z ochotą na
wódkę to ubrałbym sobie coś elegantszego niż przybrudzony kawą podkoszulek.
Podkoszulek, który jak widzę po
wzroku nieznajomej, ładnie podkreśla
moje umięśnione ramiona.
- cześć – mówi w końcu
dziewczyna; jej spojrzenie z powrotem wędruje do mojej twarzy. – Jestem Ariane,
sąsiadka spod ósemki.
- Michale.
- To trochę głupie – Ariane jest
trochę skrępowana. Bardzo bym chciał, żeby przez mnie, ale śmiem twierdzić, ze
niestety nie.
Uh, dlaczego tylko Schlierenzauer
robi kobietom papkę z mózgu?
- Ale, wiesz, zepsuł mi się kran
w łazience, hydraulik przyjedzie dopiero za czterdzieści minut, a woda wypływa
jak szalona i za bardzo nie umiem sobie z tym poradzić. Nie chcę zalać siebie.
Ani faceta z dołu, choć to wyjątkowo nieprzyjemny typ. Z fryzurą Einsteina w
dodatku. I tak sobie pomyślałam… Może znasz się trochę na tym?
- Jasne.
Aha, chyba w snach, Michael.
Ale przynajmniej Ariane oddycha
z ulgą. I śle mi kobiecą wersję schlierenzauerowego uśmiechu numer pięć.
Wybacz Veruś, za dużo gadam o Ariane, ale to nie zmienia
faktu, że wciąż, nieustannie i okropnie cię kocham.
Zamykam drzwi i idę za Ariane do
jej mieszkania. Na podłodze przed łazienką zebrała się już niewielka kałuża
wody, dalej jest gorzej. Dzielnie przełykam ślinę i z miną like a boss podchodzę do niesfornego kranu. Niedaleko leżą jakieś
narzędzia, czyżby Ariane sama próbowała coś naprawić?
Okay, Michi, opanuj się, to nie może być takie trudne.
Albo i może. I nawet jest,
Nie wiem, co to za narzędzie,
ale fajnie wygląda, może się przyda. I to drugie też. Tutaj przykręcę, tam
postukam, jeszcze tu walnę, a to coś odkręcę.
SCHEISSE!
Woda na ryjku jest zimna,
lodowata wręcz. I dostała mi się do oka, piecze!
Niech to Pointer trafi
chorągiewką w twarz Schustera, woda zamiast przestać wypływać, wypływa JESZCZE
BARDZIEJ. Utopię nas. Utopię całą kamienicę.
Dlaczego zawsze wszystko psuję?
- Ups? – Ariane chichocze cicho,
stojąc w progu. Doprawdy nie wiem, co ją tak rozbawiło. Woda z jej kranu robi z mieszkania akwarium, a
ta śmieje się jak Freund na widok wkładek. Niedopsze.
- Wszystko mam pod kontrolą –
mówię, oglądając się przez ramię. Na pewno się nie poddam. To, że pokonał mnie
jakiś staruszek z polski, nie znaczy, ze teraz dam się tak łatwo kranowi.
Ale najpierw ściągnę koszulkę,
bo jest cała mokra.
Patrz Ariane i mdlej.
Za dużo przebywania w towarzystwie Schlierenzauera, zdecydowanie.
Zaplątałem się, co jak śmiem
twierdzić nie wyglądało tak seksownie jakby to robił striptizem przebrany za
hydraulika, ale ciul. Ty tego Vero na szczęście nie widzisz. Tylko lans przed
Ariane mi nie wyszedł.
Ojej, zimno mi w brzuchol.
- Zostaw to. – Szatynka ma
wyraźny ubaw, obserwując mnie i klucz francuski w akcji. – Bo popsujesz
bardziej.
- Jestem już na dobrej drodze. –
Ocieram twarz z wody i kręcę dalej. Chwała Hoferowi, woda zaczyna lecieć pod
mniejszym ciśnieniem. Jeszcze przykręcę te trzy śrubki i wszystko będzie cacy,
tak jak być powinno.
- Dzwonek. – Ariane idzie do
przedpokoju. – To pewnie hydraulik.
Fajnie, że zjawia się wtedy, kiedy
akurat jestem o krok od naprawienia tego szajsu.
- Zajmę się tym. – Hydraulik
zastępuje mnie i ku ubawie moim i Ariane jest to hydraulik wyjęty wprost z
filmu, taki, który ma gacie na pół dupy i dość pokaźny Rów Mariański.
- Chodź, zrobię ci herbaty. –
Sąsiadka ciągnie mnie za rękę i prowadzi do kuchni.
Herbatka jest dobra. Owoce
leśne. Nigdy jej nie kupowałaś, bo masz uczulenie na jeżyny, a mnie zawsze to
smuciło, bo uwielbiam ten smak.
- Dzięki. Mimo wszystko. –
Ariane uśmiecha się uroczo, trochę z jawnym rozbawieniem.
- Przecież prawie to naprawiłem
– odpowiadam z uśmiechem. Dobrze mi w jej towarzystwie, tak swobodnie.
- Tak, tak, oczywiście. Czy ja
mówię, że nie?
Uśmiechamy się do siebie , przez
co na chwilę udaje mi się zapomnieć o tobie, o nadziei na twój powrót, o całym
tym szajsie, który zrobił się wraz z twoim zniknięciem i pojawieniem się. Jest
tak jak było kiedyś, jak wtedy, gdy nie potrzebowałem cię jak tlenu, jak wtedy,
gdy, pomimo wielkiej miłości, jaką ciebie obdarowywałem, umiałem być w miarę
normalnym człowiekiem.
I tak powinno być ciągle.
*****
dno, katastrofa, masakra i wgl wstyd. I nawet błędów nie chce mi się sprawdzać :c
ok, spełniło mi się bożonarodzeniowe życzenie, miałam Stefcia w tcs, który przeszedł wszystkie kwalifikacje, był dla miły i przegrał w parze z Rysiem (chociaż akurat kazał mu to wygrać :c) i wyeliminował Stochowi Freunda. nie było źle <3
cześć Michi, fajnie że śnisz mi się co noc :3
Ps. moje wielkie zaległości, kiedyś tam nadrobię :)
Nadrobiłam zaległości i żałuję tylko, że tak późno trafiłam na bloga. Jak dla mnie świetne. No i Michael...podoba mi się to jeszcze bardziej :) Pierwsze opowiadanie z nim, na jakie trafiłam a i historia oryginalna. Dodatkowo bardzo ciekawie piszesz. Na pewno będę wpadać częściej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie ;D
http://fighting--for--happiness.blogspot.com/
Wiesz co jest w tym wszystkim takie niesamowite? Ciężko to ubrać w słowa, ale... ale to najprawdopodobniej ten 'rachunek sumienia' Michaela. Mówi do siebie przy wykonywaniu każdej niezbędnej, życiowej czynności i jednocześnie wspomina to co sądziłaby o tym Vera. VERA jest nieodłączną częścią JEGO życia. Ona uczestniczy w tym wszystkim, chociaż ani nie widzi ani nie słyszy Michaela. Ariane wprowadza nam tu małe zamieszanie, pozwala na chwilę zapomnieć, tylko czy naprawdę tu chodzi o zapominanie? :<
OdpowiedzUsuńNadrabiam, nareszcie, i przepraszam, że dopiero teraz, kochana.
OdpowiedzUsuńAriane. Ariane, która sprawiła, że Mitchi zapomniał o Verze. Ale zapomniał tylko na chwilę.
Może być zafascynowany swoją sąsiadką, ale to z Verą cały czas rozmawia w swoich myślach. Nie potrafi bez niej funkcjonować, bez złudzenia jej obecności w jego życiu.
I jakiekolwiek próby zapominania z Ariane po prostu są skazane na porażkę, zanim jeszcze się rozpoczną.
Niestety. Bo chciałoby się, żeby Hayboeck był szczęśliwy.
I chciałoby się, żeby Cam pisała więcej, bo Cam pisze przefantastycznie♥
Nie przeczytałam tego zaraz po tym jak się pojawiło, schodziło mi, schodziło, aż w końcu przeczytałam i jestem taka zachwycona! Dlaczego Ty zawsze mówisz, że jest źle i wstyd jak jest tak awesome? <3
OdpowiedzUsuńPoza tym, Ariane... podoba mi się ten pomysł. Szczególnie lubię wizję Michiego, niezgrabnie ściągającego z siebie mokry podkoszulek, awwwwww!
Chciałabym, żeby ten kochany blondas w końcu był szczęśliwy, poczuł się kochany i uwierzył, że na Verze świat się nie kończy (tak jak ja przekonałam się, że świat to nie tylko Schlierenzauer - przyp. red.) :)
Love ya! <3