środa, 9 stycznia 2013

`10.



Jeszcze jeden piernik w kształcie serduszka i pęknę, dosłownie i w przenośni. Kuraki, jak trener zobaczy mnie takiego roztytego, nie mieszczącego się w za bardzo obcisły kombinezon to znowu dostanie ataku szału i piany na ustach, a w jego spojrzeniu będzie błyszczało czyste szaleństwo. I jeszcze ta żyłka pulsująca na szyi, jakby zaraz miała pęknąć. Ups, jest źle, jak nie bardzo źle. Po powrocie do Innsbrucka ostro biorę się za siebie, siłownia i te sprawy. W końcu muszę na TCS jakoś wyglądać, nie?
Nie mówiąc już o tym, że nie możesz zobaczyć mnie z brzuchem, jakbym był w siódmym miesiącu ciąży. Mam cię pociągać, a nie odstraszać.
- Mitchi, jeszcze trochę strucla? – Mama podsuwa mi pod nos talerz z apetycznie pachnącym ciastem. Och, życie, czegoż to musisz być tak okropne dla mnie?
- Mamuś, przecież wiesz, że nie mogę. – Ze smutkiem gapię się na przysmak. Ale nie, będę silny i nawet nie tknę widelcem tych niebiańskich delicji. – Zresztą, co mi tam. – No to tyle, jeśli idzie o moją silną wolę. Ale strucel jest pyszny, niebo w gębie.
- Sam wybrałeś sobie taki zawód. – Śmieje się z kąta tata. – Nikt cię do skoków nie zmuszał.
- Wiem. – Mówię z pełnymi ustami, ale zaraz wszystko szybko przełykam i kontynuuję wypowiedź. Bo wiem, jak bardzo nie lubisz, gdy brzydko jem. – I cieszę się, że je wybrałem, naprawdę.
- Och, Mitchi – Mama z tęsknotą w oczach głaszcze mnie po włosach. – Dlaczego nie wrócisz do nas? Przecież nic nie trzyma cię w Innsbrucku, a jesteś jeszcze taki młody. Serio chcesz mieszkać sam?
- Mamo…
- Tutaj będzie ci lepiej.
- Daj mu się usamodzielnić – wtrąca tato. Uśmiecham się z wdzięcznością w jego stronę. Przynajmniej jedna osoba, która mnie rozumie.
- Zamieszkaj chociaż z jakimś swoim kolegą – Mruczy pod nosem mama. – Będzie ci łatwiej.
- Dam sobie radę – Całuję ją w policzek. – Ale doceniam to, że się o mnie martwisz.
- A może znalazłbyś sobie tak mieszkanie w Linz? – Mimo wszystko mama brnie dalej. Pamiętam, zawsze śmiałaś się z uporu mojej matki, ale jednocześnie tak bardzo ją podziwiałaś.
- Ale w Linz nie ma Very, nie? – Do pokoju wchodzi Stefan, mój brat. Nigdy nie miałaś okazji go poznać, zawsze tak wychodziło, że się mijaliście.
Rzucam bratu ostre spojrzenie, po czym wlepiam patrzałki w kawałek strucla.
- Zamknij się. – Warczę cicho.
- Mitchi, daj spokój. – Stefan siada naprzeciwko mnie i bierze do ręki piernika w kształcie choinki. – Taka jest prawda, nie?
- No nie.
- Michael – mówi miękko mama i łapie mnie za dłoń. - Wiesz, jak bardzo lubiłam Verę, ale proszę, zapomnij o niej. Ona przecież ciebie tak bardzo skrzywdziła. Nie jest ciebie warta.
- Nic nie wiecie – Syczę wściekle. Dlaczego wszyscy ciągle na ciebie najeżdżają? Dlaczego nie mogą dać ci świętego spokoju? Dlaczego są tacy ograniczeni? Przecież to nie tylko twoja wina, że mnie zdradziłaś. Oboje zawiniliśmy. I teraz mamy szansę naprawić swoje błędy, naprawić siebie nawzajem.
- Michael?
- Nie.
Wstaję od stołu i idę do przedpokoju. W pośpiechu zakładam buty i kurtkę; muszę stąd jak najszybciej wyjść.  Rodzina jest fajna, ale tylko w małej ilości i kiedy nie krytykuje miłości twojego życia.
Chłodne powietrze dobrze mi robi, uśpione miasto uspokaja mnie i pomaga mi pozbyć się nagromadzonego gniewu. Tęsknię za tobą, wiesz? Tęsknie nawet bardziej niż wtedy, gdy ciebie nie było w moim życiu, bo bawiłaś się w dom z panem Polo. Tęsknię za twoim słodkim uśmiechem, za spojrzeniem pełnym skrywanego bólu i ciepła. Tęsknię za tym jak przeczesywałaś dłonią włosy za każdym razem, kiedy powiedziałem coś „niewłaściwego”. Jesteś całym moim światem i to takie dziwne. Nie wiem, kim bym był, gdyby nie ty. Dopełniasz mnie.
Tylko proszę, pokochaj mnie znowu.

Dom, kochany dom. A właściwie to puste mieszkanie, moje własne mieszkanie. Mieszkanie ciche, bez brzęku naczyń, bez twoich przekleństw, bez przypalonego sosu do spaghetti, bo znowu zagadałaś się przez telefon ze swoją przyjaciółką. Bez ciebie. Tutaj ciebie też brakuje. Brakuje i boleśnie to odczuwam.
Ale mam swoje własne, osobiste mieszkanie, należące tylko do mnie. Mieszkanie, za które muszę płacić rachunki, które muszę sprzątać, gdy tylko się nabałagani, a to robi się zdecydowanie za często.
Jestem tak bardzo samodzielny, że mimowolnie się wzruszam.
Tylko jeszcze obsługi pralki do końca nie załapałem. Póki co, muszę zanosić brudne ubrania do pralni, ale spokojnie, jestem na dobrej drodze do obczajenia pralki, tylko muszę jeszcze znaleźć miejsce, gdzie się wsypuje proszek, bo, o dziwo, nie wsypuje się go tam, gdzie umieszcza się ubrania. Trochę skomplikowanie, ale dam radę, co by nie.
Hej, nawet obiady zacząłem sobie gotować. Widzisz, dla ciebie staram się dążyć do perfekcji, chcę cię niedługo czymś zaskoczyć, a co będzie lepsze niż zapiekanka makaronowa mojej produkcji?
Oho, dzwonek do drzwi. Może to ty?
Wróć, przecież nie masz mojego nowego adresu. Więc albo to świadkowie Jehowy, albo Fettner wpadł z Wyborową podwędzoną Kochowi (tak, tej od Żyły; ostatnio Wiewiór zaszalał i sprezentował Martinowi kilka flaszek), by ochrzcić moje nowe mieszkanko.
Kilka sekund później już wiem, że nie jesteś to ani ty ani Fettner. To nie są nawet świadkowie Jehowy. Właściwie to nie mam pojęcia kto to. Dziewczyna, owszem i to ładna. Szatynka, niebieskozielone oczy, jedno ukryte pod za długą grzywką. Dwadzieścia, może dwadzieścia jeden lat, I uroczo zmarszczony nos.
Gdybym wiedział,  że to ktoś więcej niż Fettner z ochotą na wódkę to ubrałbym sobie coś elegantszego niż przybrudzony kawą podkoszulek.
Podkoszulek, który jak widzę po wzroku nieznajomej, ładnie podkreśla  moje umięśnione ramiona.
- cześć – mówi w końcu dziewczyna; jej spojrzenie z powrotem wędruje do mojej twarzy. – Jestem Ariane, sąsiadka spod ósemki.
- Michale.
- To trochę głupie – Ariane jest trochę skrępowana. Bardzo bym chciał, żeby przez mnie, ale śmiem twierdzić, ze niestety nie.
Uh, dlaczego tylko Schlierenzauer robi kobietom papkę z mózgu?
- Ale, wiesz, zepsuł mi się kran w łazience, hydraulik przyjedzie dopiero za czterdzieści minut, a woda wypływa jak szalona i za bardzo nie umiem sobie z tym poradzić. Nie chcę zalać siebie. Ani faceta z dołu, choć to wyjątkowo nieprzyjemny typ. Z fryzurą Einsteina w dodatku. I tak sobie pomyślałam… Może znasz się trochę na tym?
- Jasne.
Aha, chyba w snach, Michael.
Ale przynajmniej Ariane oddycha z ulgą. I śle mi kobiecą wersję schlierenzauerowego uśmiechu numer pięć.
Wybacz Veruś,  za dużo gadam o Ariane, ale to nie zmienia faktu, że wciąż, nieustannie i okropnie cię kocham.
Zamykam drzwi i idę za Ariane do jej mieszkania. Na podłodze przed łazienką zebrała się już niewielka kałuża wody, dalej jest gorzej. Dzielnie przełykam ślinę i z miną like a boss podchodzę do niesfornego kranu. Niedaleko leżą jakieś narzędzia, czyżby Ariane sama próbowała coś naprawić?
Okay, Michi, opanuj się, to nie może być takie trudne.
Albo i może. I nawet jest,
Nie wiem, co to za narzędzie, ale fajnie wygląda, może się przyda. I to drugie też. Tutaj przykręcę, tam postukam, jeszcze tu walnę, a to coś odkręcę.
SCHEISSE!
Woda na ryjku jest zimna, lodowata wręcz. I dostała mi się do oka, piecze!
Niech to Pointer trafi chorągiewką w twarz Schustera, woda zamiast przestać wypływać, wypływa JESZCZE BARDZIEJ. Utopię nas. Utopię całą kamienicę.
Dlaczego zawsze wszystko psuję?
- Ups? – Ariane chichocze cicho, stojąc w progu. Doprawdy nie wiem, co ją tak rozbawiło. Woda z jej kranu robi z mieszkania akwarium, a ta śmieje się jak Freund na widok wkładek. Niedopsze.
- Wszystko mam pod kontrolą – mówię, oglądając się przez ramię. Na pewno się nie poddam. To, że pokonał mnie jakiś staruszek z polski, nie znaczy, ze teraz dam się tak łatwo kranowi.
Ale najpierw ściągnę koszulkę, bo jest cała mokra.
Patrz Ariane i mdlej.
Za dużo przebywania w towarzystwie Schlierenzauera, zdecydowanie.
Zaplątałem się, co jak śmiem twierdzić nie wyglądało tak seksownie jakby to robił striptizem przebrany za hydraulika, ale ciul. Ty tego Vero na szczęście nie widzisz. Tylko lans przed Ariane mi nie wyszedł.
Ojej, zimno mi w brzuchol.
- Zostaw to. – Szatynka ma wyraźny ubaw, obserwując mnie i klucz francuski w akcji. – Bo popsujesz bardziej.
- Jestem już na dobrej drodze. – Ocieram twarz z wody i kręcę dalej. Chwała Hoferowi, woda zaczyna lecieć pod mniejszym ciśnieniem. Jeszcze przykręcę te trzy śrubki i wszystko będzie cacy, tak jak być powinno.
- Dzwonek. – Ariane idzie do przedpokoju. – To pewnie hydraulik.
Fajnie, że zjawia się wtedy, kiedy akurat jestem o krok od naprawienia tego szajsu.
- Zajmę się tym. – Hydraulik zastępuje mnie i ku ubawie moim i Ariane jest to hydraulik wyjęty wprost z filmu, taki, który ma gacie na pół dupy i dość pokaźny Rów Mariański.
- Chodź, zrobię ci herbaty. – Sąsiadka ciągnie mnie za rękę i prowadzi do kuchni.
Herbatka jest dobra. Owoce leśne. Nigdy jej nie kupowałaś, bo masz uczulenie na jeżyny, a mnie zawsze to smuciło, bo uwielbiam ten smak.
- Dzięki. Mimo wszystko. – Ariane uśmiecha się uroczo, trochę z jawnym rozbawieniem.
- Przecież prawie to naprawiłem – odpowiadam z uśmiechem. Dobrze mi w jej towarzystwie, tak swobodnie.
- Tak, tak, oczywiście. Czy ja mówię, że nie?
Uśmiechamy się do siebie , przez co na chwilę udaje mi się zapomnieć o tobie, o nadziei na twój powrót, o całym tym szajsie, który zrobił się wraz z twoim zniknięciem i pojawieniem się. Jest tak jak było kiedyś, jak wtedy, gdy nie potrzebowałem cię jak tlenu, jak wtedy, gdy, pomimo wielkiej miłości, jaką ciebie obdarowywałem, umiałem być w miarę normalnym człowiekiem.
I tak powinno być ciągle.
*****
dno, katastrofa, masakra i wgl wstyd. I nawet błędów nie chce mi się sprawdzać :c

ok, spełniło mi się bożonarodzeniowe życzenie, miałam Stefcia w tcs, który przeszedł wszystkie kwalifikacje, był dla miły i przegrał w parze z Rysiem (chociaż akurat kazał mu to wygrać :c) i wyeliminował Stochowi Freunda. nie było źle <3

cześć Michi, fajnie że śnisz mi się co noc :3

Ps. moje wielkie zaległości, kiedyś tam nadrobię :)

4 komentarze:

  1. Nadrobiłam zaległości i żałuję tylko, że tak późno trafiłam na bloga. Jak dla mnie świetne. No i Michael...podoba mi się to jeszcze bardziej :) Pierwsze opowiadanie z nim, na jakie trafiłam a i historia oryginalna. Dodatkowo bardzo ciekawie piszesz. Na pewno będę wpadać częściej :)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie ;D
    http://fighting--for--happiness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz co jest w tym wszystkim takie niesamowite? Ciężko to ubrać w słowa, ale... ale to najprawdopodobniej ten 'rachunek sumienia' Michaela. Mówi do siebie przy wykonywaniu każdej niezbędnej, życiowej czynności i jednocześnie wspomina to co sądziłaby o tym Vera. VERA jest nieodłączną częścią JEGO życia. Ona uczestniczy w tym wszystkim, chociaż ani nie widzi ani nie słyszy Michaela. Ariane wprowadza nam tu małe zamieszanie, pozwala na chwilę zapomnieć, tylko czy naprawdę tu chodzi o zapominanie? :<

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadrabiam, nareszcie, i przepraszam, że dopiero teraz, kochana.
    Ariane. Ariane, która sprawiła, że Mitchi zapomniał o Verze. Ale zapomniał tylko na chwilę.
    Może być zafascynowany swoją sąsiadką, ale to z Verą cały czas rozmawia w swoich myślach. Nie potrafi bez niej funkcjonować, bez złudzenia jej obecności w jego życiu.
    I jakiekolwiek próby zapominania z Ariane po prostu są skazane na porażkę, zanim jeszcze się rozpoczną.
    Niestety. Bo chciałoby się, żeby Hayboeck był szczęśliwy.
    I chciałoby się, żeby Cam pisała więcej, bo Cam pisze przefantastycznie♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przeczytałam tego zaraz po tym jak się pojawiło, schodziło mi, schodziło, aż w końcu przeczytałam i jestem taka zachwycona! Dlaczego Ty zawsze mówisz, że jest źle i wstyd jak jest tak awesome? <3
    Poza tym, Ariane... podoba mi się ten pomysł. Szczególnie lubię wizję Michiego, niezgrabnie ściągającego z siebie mokry podkoszulek, awwwwww!
    Chciałabym, żeby ten kochany blondas w końcu był szczęśliwy, poczuł się kochany i uwierzył, że na Verze świat się nie kończy (tak jak ja przekonałam się, że świat to nie tylko Schlierenzauer - przyp. red.) :)
    Love ya! <3

    OdpowiedzUsuń