Konkursy w Polsce to wyznanie dla
nas. Apoloniusz jest naszym
wyzwaniem, widzę, że boisz się go spotkać, że obawiasz się widoku jego
poczciwej twarzy. Nerwowo łapiesz mnie za dłoń i wychodzisz z autokaru.
Rozglądasz się na boki, bacznie lustrując teren. Czysto. Żadnych wąsatych
panów, kradnących cudze dziewczyny.
Denerwuje mnie fakt, że nadal się
nim przejmujesz.
Ale rozumiem, próbuję zrozumieć.
Nie bój się, jestem tutaj, cały
czas przy tobie czuwam. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Szybciej, bo pierogi nam
wystygną. – Fettner wyrasta przed nami, niczym grzyb po deszczu. W rękach
dźwiga walizki: swoją i Schlierenzauera; Gregor na chorobowym nie może się przeciążać.
- Wystygnie nam co? – Pytasz.
Manuel otwiera szeroko oczy.
- Nigdy nie byłaś w Polsce?
- Nie.
- Omg, musisz spróbować pierogów,
najlepsze polskie danie. Pyszne! Nawet Freund woli zajadać się pierogami niż
przeżuwać wkładki.
- Nieprawdopodobne – mruczysz pod
nosem, jednocześnie próbując wyrwać swoją walizkę z mojej ręki. O nie, kochana, ja tu staram się być dżentelmenem,
nie utrudniaj mi pracy; poczuj się jak moja księżniczka.
- Stefcio Hula kiedyś, po kilku
głębszych, obiecał mi dać przepis na pierogi, ale ostatnio zrobiła się z niego
taka diwa… Co ta sława robi z ludźmi! Jeszcze trochę, a zacznie zadzierać nosa
bardziej niż Schlierenzauer!
- Bardziej się nie da. – Wtrącasz
w monolog Fettnera, ale Manu cię nie słucha. Wpadł w trans mówienia, teraz tak
łatwo głosu nie odda.
- Muszę pogadać z Krzysiem
Miętusem, on mi wygląda na dobrego kucharza. A jak nie, to cóż robić, trzeba
będzie postawić flaszkę Żyle; za wódkę na pewno sprzeda mi przepis na polskie
delicje.
- Super. – Kiwasz głową i
zaczynasz iść w stronę hotelu. Podążam za tobą, ostrożnie stawiając kroki na
śliskim chodniku. Dwie walizki (twoja torba jest zdecydowanie przeładowana,
prawie pęka w szwach) sprawiają, że chwieję się niebezpiecznie na boki. Idę jak
pingwin, kwa kwa, czy jak tam robią pingwiny.
- Będzie dobrze, nie martw się. –
Mówię ci kilka minut później, gdy już prawie jesteś w swoim pokoju. Uśmiechasz
się z trudem, twoja twarz jest zmęczona. Dziwny smutek sprawia, że twoje oczy
stają się matowe; radosne iskierki znikają.
- Z tobą zawsze będzie dobrze. –
Szepczesz drżącymi ustami. – Zawsze.
Kręcimy się koło skoczni,
czekając. Kwalifikacje zostają przełożone. Na kiedy? Walter Hofer jeden wie.
Idzie plotka, że za pół godziny opady śniegu mają się uspokoić. Wierzmy
góralom, podobno polscy bacowie rzadko kiedy się mylą.
- Chcę już wrócić do Innsbrucka.
– Wzdychasz. Jesteś już w lepszym nastroju, twoje mięśnie nie są już tak bardzo
napięte, oczy delikatnie promienieją. Znalazłaś odwagę znalazłaś swoją dawna
pewność siebie. Odzyskałaś to, co on ci zabrał. Jestem z ciebie dumny, maleńka.
– Chcę pójść z tobą na łyżwy.
- Tylko nie to – jęczę.
Perspektywa posiadania kilku siniaków jakoś szczególnie mnie nie kręci.
- Oj, Michi.
Twój śmiech. Tego mi chyba
najbardziej brakowało. Twojego szczerego, beztroskiego śmiechu, sprawiającego,
że moje serce w ciągu sekundy pompuje więcej krwi niż zazwyczaj.
Przytulam cię do siebie i
rozglądałam się wokół. Śnieg pada z coraz mniejszą intensywnością, pogoda
powoli się poprawia. Bacowie chyba mieli rację, czapki z głów przed nimi.
Kilka metrów od nas rozgrzewa się
Freitag; Geiger, jego drużynowy kolega celuje w niego śnieżkami. Z uśmiechem ich obserwujesz. Masz słabość do Geigera,
wiem. „Słodki, kochany dzieciak” tak go chyba określiłaś.
No cóż, bynajmniej nie jestem o
niego zazdrosny.
O niego nie.
Nieco po lewej Fettner żywo
dyskutuje z Miętusem. Pewnie rozchodzi się o pierogi, bo o co innego? Obok nich
stoi Vassilliev i wygląda tak, jakby zastanawiał się nad tym, ile wódki może w
siebie wlać tego wieczoru. Wynik jego rozmyślań może być tylko jeden: dużo.
A po prawej stronie Tom Hilde i
Andreas Stjernen, moi eks-sprzymierzeńcy głośno się z czegoś śmieją, robiąc
przy tym miny godne Nagrody Nobla w dziedzinie głupoty.
- Z czego tak rżycie? Siana wam
nie dali? – Ammann robi sobie przerwę w biegu, by przybić piątkę z Norwegami.
Jak zwykle towarzyszy mu żartobliwy uśmiech.
- A żebyś wiedział, brachu. –
Hilde najpierw robi smutną minę, a potem wybucha śmiechem głośniejszym od młota
pneumatycznego pracującego na pełnych obrotach.
Odwracam wzrok od nich, dlaczego
mają mnie interesować, kiedy mam przy sobie ciebie? Dla mnie zawsze będziesz
najważniejsza, najukochańsza i najpiękniejsza.
- Michael. – Kurczowo łapiesz
mnie za ramiona; w twoich oczach błyszczy autentyczne przerażenie.
Mija kilka sekund i zaczynam
rozumieć twoją reakcję.
Pan Tajner.
Czyżby czeka nas konfrontacja?
Nie widzi nas, ale idzie w naszą
stronę. Może kieruje się do Stocha? Przed chwilą odbijał gdzieś sobie z
Kubackim piłką.
Puszczasz mnie i stajesz obok mnie.
Apo cię dostrzega, na chwilę nieruchomieje, jego twarz gwałtownie purpurowieje.
Głośno wypuszczasz z płuc powietrze, twój oddech jest niespokojny. Mimo to
promieniejesz specyficzną odwagę. Łapiesz mnie za dłoń i razem podchodzimy do
Polaka.
Nie rozumiem cię, ale ok., niech
będzie jak chcesz. Ufam ci. Całkowicie ci ufam.
- Cześć – mówisz cicho, mocniej
ściskając moją dłoń.
Pan Polak nie odrywa wzroku od
twojej twarzy, skrępowany i zażenowany zaistniałą sytuacją. Płatki śniegu
utykają na jego wąsach i pewnie byłoby to zabawne, gdyby nie, no właśnie, fakt,
że przez kilka chwil zdawało ci się, że jesteś w nim zakochana.
Bo tylko ci się tak zdawało,
prawda?
- Witaj… Witajcie, znaczy się. –
Tajner jest znacznie bardziej onieśmielony niż podczas naszego ostatniego
spotkania; gdzieś zniknęła jego otwartość, w jej miejsce za to skradła się
nutka niepewności i jakby wstydu.
Przełykam głośno ślinę.
Błyszczącymi oczami wpatrujesz się w twarz Apo i wydaje mi się, że
promieniejesz.
Niedobrze, naprawdę niedobrze.
Ufam ci, wiem, że teraz twoje serduszko bije tylko dla mnie, ale, na język
Koudelki, to twój eks, chyba mam prawo być nieco zaniepokojony!
I zazdrosny zresztą też.
Uśmiechasz się i ten twój uśmiech
jest odrobinę dziwny.
- Nic. – Oznajmiasz tryumfalnie,
z wyraźną ulgą w trochę drżącym głosie. – Nic. Wyleczyłam się z ciebie, Tajner.
Apo się nie uśmiecha, wręcz
przeciwnie, jego lica pochmurnieją, a mina przypomina minę Schlierenzauera na
głodzie Redbullowym.
A Gregor bez Redbulla we krwi do
najprzyjemniejszych ludzi na świecie bynajmniej nie należy. Bliżej mu do
mordercy gotowego zabić w każdej chwili niż do zakochanej nastolatki, tak tylko
nawiasem mówiąc.
- Fantastycznie. – Mruczy pod
nosem Polak, nerwowo przestępując z jednej nogi na drugą. – Cieszę się. I
przepraszam za bałagan, który narobiłem.
- Ten w moim mieszkaniu czy ten w
moim życiu? – Pytasz z nutką sarkazmu.
To niemożliwe, ale Morsik
pąsowieje jeszcze bardziej.
- Za obydwa. I obiecuję, że za
lampę zapłacę.
- Spoko.
Tajner nerwowo pociera wąsy.
- To ja już pójdę. Miło była cię, was zobaczyć. Do widzenia.
I Polak odchodzi, a ja nie wiem,
co mam myśleć o tej dziwnej sytuacji. Za to ty śmiejesz się wniebogłosy, mocno
przylegając do mojego boku. Obejmuję cię automatycznie, wzrokiem nadal śledzę
przygarbione plecy Apoloniusza. Na myśl przychodzi mi tylko jedno pytanie i
niestety nie jest ono jakoś wybitnie inteligentne.
- Zbił lampę?
Patrzysz się na mnie swoimi
pięknymi, roześmianymi oczami. Jesteś szczęśliwa.
- Tą ohydną od ciotki Nadine. On
lunatykuje. – Ostatnie zdanie wyszeptujesz jakby była to najważniejsza
tajemnica na świecie. – Kocham cię, Michael. Naprawdę cię kocham i już nie chcę
być taka jaka byłam. Zacznijmy wszystko od początku, od zera, bez przeszłości.
Na nowo postawmy fundamenty.
Całuję cię w czubek głowy.
- Wchodzę w to, kochanie.
***
Słodyczy ciąg dalszy, dużo Stefcia też ciąg dalszy.
za mną bardzo fucking awesome weekend♥, jestem w trakcie megafazy na Nudelna i wgl znalazłam dwa nowe zdjęcia Hayböcka z makaronem i super filmik z nim, oczywiście. szukam sobie przepisu na jakiś dobry makaron, co by jutro obiadek ugotować i ojej, tak mało ferii zostało :c
ale jest bardzo fajnie, co by nie :D