Trudno być twoim kumplem,
przyjacielem. Trudno jest patrzeć na twój uśmiech i żywić do ciebie czysto
koleżeńskie uczucia. Ciężko jest być koło ciebie i nie móc cię dotknąć, objąć,
pocałować. Nie umiem wyrzucić z siebie starych nawyków, czasami przyłapuję się
na tym, że wyciągam dłoń ku tobie, by pogłaskać cię po włosach. To jest
silniejsze ode mnie.
Bo kocham cię jak wariat.
I za żadne skarby świata nie
potrafię przestać, zwłaszcza że jesteś tak blisko, zwłaszcza, że nadzieja
wywija w moim sercu walce wiedeńskie. Chciałbym, żebyś znowu mnie pokochała.
Chciałbym, żebyś znowu zaczęła się szczerze uśmiechać.
Tak, przejrzałem cię. Wbrew
pozorom umiem jeszcze prześwietlić twój malutki, osobisty światek. Widzę
wszystkie twoje pęknięcia, twoje wolno zasklepiające się rany. Oboje jesteśmy
potłuczeni, oboje jesteśmy emocjonalnymi kalekami. Wierzę, że kiedyś, być może
w niedalekiej przyszłości, wyleczymy siebie nawzajem, będziemy dla siebie
bandażami tamującymi krew. Zagoimy swoje rany, po których nie pozostanie żadna
blizna.
Miłość nie takie czyniła cuda.
Wystarczy, że na nowo mnie
pokochasz, że wskrzesisz wygasłe uczucia. To nie może być przecież takie
trudne, w końcu kiedyś mnie kochałaś.
Kurczę, nie mogę uwierzyć w to,
że jestem taki słaby. Wystarczy, że wrócisz, że się uśmiechniesz, a ja
zapominam o wszystkim i jestem gotowy, by paść ci do kolan, całując ziemię, po
której stąpasz. Miłość zrobiła ze mnie niewolnika, ty zrobiłaś ze mnie
pantoflarza.
Ale cię kocham i w sumie tylko
to się liczy.
- Kontaktował się z tobą Gregor?
– Pytasz, od niechcenia bawiąc się filiżanką.
Z twojej inicjatywy siedzimy w
jednej z licznych, innsbruckich kawiarni i rozmawiamy. Fajnie jest tak z tobą
siedzieć, pić kawę i patrzeć jak twoje czekoladowe oczy przybierają odcień
karmelu. Powinienem czuć się jak twój przyjaciel, ale nie potrafię. Nie, kiedy
tak pięknie wyglądasz, kiedy masz bluzkę z odrobinę za dużym dekoltem, kiedy
śmiejesz się dźwięcznie jak dzwoneczek. Zakochuję się w tobie na nowo, minuta
po minucie, sekunda po sekundzie. Wciąż i wciąż. Co gorsza, nie umiem zahamować
tych procesów. I nawet nie chcę. Bo kochanie ciebie to najprzyjemniejsza
czynność na świecie.
- Taa… Przeżył. Jakoś.
Śmiejesz się. Twój śmiech jest
najmilszą muzyką dla moich uszów, brzmisz trochę jak wiatr szumiący w kłosach
zbóż.
Boziu, co ja wygaduję?
- Powiedział, że rodzice Agnes
są nawet spoko. I że może dalej angażować się w swój związek, bo to nie takie
trudne.
- Naiwny. Związki nigdy nie są
łatwe. Niech poczeka na jakąś przeszkodę.
- Nawet te idealne?
- Nie ma idealnych związków,
Michael. Nasz taki też nie był, dobrze o tym wiesz.
- Nie miałem tego na myśli.
- Owszem, miałeś. Znam cię.
Wzdycham. Czasami nienawidzę
tego, że znasz mnie tak dobrze, niemalże na wylot.
- Przestań zarzucać mnie
aluzjami. Mieliśmy o nas nie gadać. Przyjaciele, rozumiesz? – Pytasz, nerwowo
dosypując cukru do swojej kawy. Jesteś taka słodka, gdy się denerwujesz. Jesteś
słodka zawsze.
- Okay. – Mruczę pod nosem.
Atmosfera zaczyna się zagęszczać, a ja… ja, o dziwo, staję się nieco ironiczny
i kwaśny. Bo nie lubię, gdy podkreślasz, że nas nie ma, że nie jesteśmy już razem, że nie chcesz mnie. To boli, to
tak okropnie boli, że mimowolnie kurczę się w sobie.
- Zranił cię, prawda? – Pytam
nieoczekiwanie dla nas obojga. Podnosisz wzrok z nad filiżanki i przyglądasz mi
się z dziwnym błyskiem w oczach. Widzę jak zaczynasz się rozpadasz, jak
pęknięcia rozcinają twoje spojrzenie. Czuję twoje cierpienie i to może jeszcze
bardziej rani niż twoje ciągłe „nas nie ma”.
- Kto? – Szepczesz cicho, prawie
nie rozwierając warg. Próbujesz być silna, próbujesz udawać, że wszystko jest w
porządku.
Tak wiele nas łączy, tak bardzo
jesteśmy do siebie podobni… Nie widzisz tego?
- On. Znaczy Polo. Apoloniusz.
- Michael…
- Jesteśmy przecież przyjaciółmi.
A od tego są przyjaciele. Od wysłuchiwania, od wspierania. Nie chcę, byś była
smutna, byś cierpiała.
- Michael…
- Vero.
Bierzesz głęboki wdech. Nie
patrzysz na mnie, twój wzrok utkwiony jest w czarnej tafli kawy. Myślisz.
- Może. – Mówisz po chwili
nieswoim, obcym głosem. Głosem zranionej i połamanej kobiety. – Ale pewnie
zasłużyłam na to. Potraktował mnie podobnie jak ja ciebie.
- Nie zasługujesz, aby cierpieć.
– Szepczę, łapiąc cię za dłoń. Ku mojemu zdziwieniu nie cofasz ręki, pozwalasz,
abym cię dotykał, abym cię wspierał. Jak przyjaciel. A może i jak ktoś więcej
niż zwykły przyjaciel.
- Nie kochaj mnie, proszę. –
Patrzysz prosto w moje oczy i jest to pierwsze takie spojrzenie od tygodni.
Spojrzenie w głąb duszy, spojrzenie, w którym kiedyś się zakochałem. – Tak
bardzo cię zraniłam…
Puszczam twoją rękę i przesiadam
się na krzesło obok ciebie, po czym mocno cię przytulam. Rozsypujesz się w
moich ramionach, gubisz swoją wewnętrzną siłę. Stajesz się krucha i zagubiona. Nieszczęśliwa. Pierwszy raz widzę jak
płaczesz. Twoje łzy, maleńkie, krystaliczne paciorki są jak sztylety wycelowane
w moje serce. Nienawidzę, gdy jesteś smutna, gdy cały świat wali ci się na
głowę. Nienawidzę, gdy nie jesteś sobą. I nienawidzę jego, Apoloniusza, za to,
że cię zmienił, za to, że zabrał twoją siłę i pewność siebie.
- Cii… - Uspokajam cię. Twoja
bliskość ogrzewa moje zmarznięte serce. – Będzie dobrze. Jest dobrze.
- Znalazłem mieszkanie! –
Oznajmiam dumnie, gdy tylko Agnes wpuszcza mnie do środka. W salonie
gregorowego mieszkania są już wszyscy. Ukradkiem zerkam na wielką plazmę
zajmującą niemalże centralne miejsce w pomieszczeniu. Na szczęście mecz się
jeszcze nie zaczął. – Już nie będę musiał siedzieć ci na głowie. – Uśmiecham
się w stronę Fettnera.
Manu smutno spuszcza głowę.
- Szkoda. Kto mi teraz będzie
gotował spaghetti?
- Nie przejmuj się. – Zauner
pocieszająco klepie go po plecach. – Znowu będziesz mógł zapraszać laski na noc
bez obawy, że przestraszą się kościotrupa na kanapie.
- Jezu Chryste, już nigdy tej
cholernej sprężyny, która co noc dźgała mnie w tyłek! – Wzdycham wdzięcznie,
wznosząc wzrok ku sufitowi. Dzięki Ci,
Boże za ten cud.
- Ale zostajesz w Innsbrucku,
prawda? – Agnes posyła mi miły uśmiech.
Kiwam twierdząco głową.
- Dobra chłopcy, ja lecę do
Jutty, a wy bawcie się grzecznie. – Blondynka całuje w policzek Schlierenzauera
i ubrawszy płaszcz, wychodzi z mieszkania. W niemalże w tej samej chwili Gregor
wyjmuje z szafki zgrzewkę piwa i kilka paczek chipsów. W telewizorze lecą
ostatnie reklamy poprzedzające mecz.
- Wreszcie młody stajesz na
nogi. – Kofler unosi w moją stronę puszkę piwa. – Jesteśmy z ciebie dumni.
- Ale to mieszkanie to nie
mieszkanie Very, prawda? – Schlieri marszczy czoło.
- No co wy – mówię szybko. –
Przecież my… No wiecie.
- Ale wciąż na nią lecisz. –
Wzdycha Fettner. – I ostatnio często gadacie i w ogóle.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi. –
Próbuję wetrzeć w to zdanie tyle stanowczości, ile tylko mogę. – Mecz się
zaczyna.
Kumple odwracają twarze w stronę
plazmy, zostawiwszy moje poobklejane taśmą serce w spokoju. Nie chcę, by
wiedzieli, ile naprawdę dla mnie znaczysz, że wciąż kocham cię ze wszystkich
sił. Nie mam ochoty słuchać ich rad, argumentów, oskarżeń snutych przeciwko
tobie. Oni nie znają całej prawdy, nie widzą twojej skruchy, nie poznali
wszystkich faktów. Dla nich ty mnie po prostu zdradziłaś, porzuciłaś i boleśnie
skrzywdziłaś. Twoje uczucia, twoje zagubienie ich nie obchodzi.
Zresztą dla nich fakt, iż
wierzę, że mnie na nowo pokochasz byłby czymś absurdalnym, wziętym z Kosmosu.
Bo według nich nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, zwłaszcza z
kimś, kto cię tak brutalnie zranił, z kimś takim jak ty.
Ale tu nie chodzi o nich, tu
chodzi o mnie. A ja kocham cię jak jeszcze nikogo.
O, Austria strzeliła gola.
- Woooooah! – Fettner drze mordę
na pół Innsbrucka. – Sandra dodała słit focię na fejsa. Z Kochem wyglądającym
jak miotła po zimie.
- Poka. – Gregor pierwszy dopada
telefonu Manuela. Jego usta rozszerzają się w głupkowatym uśmiechu. – Boże, jak
ja się cieszę, że ją spławiłem. – Wzdycha, biorąc do ręki flaszkę i pociągając
z gwinta kilka łyków wódki. – Pasuje do tego idioty. Znaczy Martina. Dobrałem
ich idealnie. Hej, może bym tak został swatką?
- NIE! – Protestuję ostro, mając
przed oczami mnie i Katherinę, Caritę czy inną Katariinę aus Finnland. – Nie
krzywdź już innych.
Gregor robi niewinną minę.
- Mitchi, ty się nie liczysz,
jesteś trudnym i specjalnym przypadkiem. I byłeś świeżo po rozstaniu, dlatego
ta Finka nie wypaliła. Ale spójrz tylko na Kocha i Sandrę. Kochają się jak
Żwirek i Muchomorem.
- Żwirek i Muchomorem byli
gejami?! – Zauner przestaje pisać odę do kotleta na papierze toaletowym i wbija
przerażone spojrzenie w Schlierenzauera. Jego oczy napełniają się łzami.
- Yyy… - Greg zagryza wargę,
wzrokiem szukając pomocy u któregoś z nas.
Fettner śmieje się chrapliwie.
- Zburzyłeś jego światopogląd,
brachu.
- Okay. – Schlieri głośno
wypuszcza powietrze. – Zły przykład, okay? Nie powiedziałem tego.
- W takim razie co powiedziałeś?
- No nie wiem. Że kochają się
jak ja i złote medale, że są jak Freund i jego wkładki, że po prostu pasują do
siebie idealnie, jak puzzle. Czy coś.
- Freund i wkładki, bardzo
romantycznie. – Fett marszy w zamyśleniu czoło. Po chwili ogromny uśmiech
rozświetla jego twarz. – I tak właśnie skomentuję ich zdjęcie. – oznajmia
tryumfująco.
AHA.
Muszę zapamiętać bym nigdy (gdy
już będziemy razem, Veruś) nie popełnił tego błędu i nie dodał na fejsa
jakiegoś naszego uroczego zdjęcia w czasie, gdy chłopcy będą mieć libację, bo
serio, nie chciałbym przeczytać, że pasujemy do siebie jak Freund i jego
wkładki. To obrzydliwie. Ale przerażająco prawdziwe. Nikt, żadna baba nigdy nie
będzie tak pasować do Severina jak jego wkładki. Po prostu.
- O, dwie minuty i już dziewięć
lajków – śmieje się Fettner. – Jestem miszczu ciętej riposty.
- Riposty by Gregor
Schlierenzauer – Schlieri robi nadąsaną minę i wyciąga z szafki kolejną
flaszkę.
Alkoholowego upojenia ciąg
dalszy.
****
ojej, dużo picia w tym opowiadaniu :o
no to tak, korzystając z głosu, chciałabym życzyć Wam wesołych świąt, żeby śniegu napadało, a Mikołaj by się zmieścił w Waszych kominach. i Żeby Kruczek wziął Stefcia do TCS, bo Stefcio w końcu musi to wygrać dla mnie <3
FROHE WEIHNACHTEN!