sobota, 22 grudnia 2012

`9.




Trudno być twoim kumplem, przyjacielem. Trudno jest patrzeć na twój uśmiech i żywić do ciebie czysto koleżeńskie uczucia. Ciężko jest być koło ciebie i nie móc cię dotknąć, objąć, pocałować. Nie umiem wyrzucić z siebie starych nawyków, czasami przyłapuję się na tym, że wyciągam dłoń ku tobie, by pogłaskać cię po włosach. To jest silniejsze ode mnie.
Bo kocham cię jak wariat.
I za żadne skarby świata nie potrafię przestać, zwłaszcza że jesteś tak blisko, zwłaszcza, że nadzieja wywija w moim sercu walce wiedeńskie. Chciałbym, żebyś znowu mnie pokochała. Chciałbym, żebyś znowu zaczęła się szczerze uśmiechać.
Tak, przejrzałem cię. Wbrew pozorom umiem jeszcze prześwietlić twój malutki, osobisty światek. Widzę wszystkie twoje pęknięcia, twoje wolno zasklepiające się rany. Oboje jesteśmy potłuczeni, oboje jesteśmy emocjonalnymi kalekami. Wierzę, że kiedyś, być może w niedalekiej przyszłości, wyleczymy siebie nawzajem, będziemy dla siebie bandażami tamującymi krew. Zagoimy swoje rany, po których nie pozostanie żadna blizna.
Miłość nie takie czyniła cuda.
Wystarczy, że na nowo mnie pokochasz, że wskrzesisz wygasłe uczucia. To nie może być przecież takie trudne, w końcu kiedyś mnie kochałaś.
Kurczę, nie mogę uwierzyć w to, że jestem taki słaby. Wystarczy, że wrócisz, że się uśmiechniesz, a ja zapominam o wszystkim i jestem gotowy, by paść ci do kolan, całując ziemię, po której stąpasz. Miłość zrobiła ze mnie niewolnika, ty zrobiłaś ze mnie pantoflarza.
Ale cię kocham i w sumie tylko to się liczy.
- Kontaktował się z tobą Gregor? – Pytasz, od niechcenia bawiąc się filiżanką.
Z twojej inicjatywy siedzimy w jednej z licznych, innsbruckich kawiarni i rozmawiamy. Fajnie jest tak z tobą siedzieć, pić kawę i patrzeć jak twoje czekoladowe oczy przybierają odcień karmelu. Powinienem czuć się jak twój przyjaciel, ale nie potrafię. Nie, kiedy tak pięknie wyglądasz, kiedy masz bluzkę z odrobinę za dużym dekoltem, kiedy śmiejesz się dźwięcznie jak dzwoneczek. Zakochuję się w tobie na nowo, minuta po minucie, sekunda po sekundzie. Wciąż i wciąż. Co gorsza, nie umiem zahamować tych procesów. I nawet nie chcę. Bo kochanie ciebie to najprzyjemniejsza czynność na świecie.
- Taa… Przeżył. Jakoś.
Śmiejesz się. Twój śmiech jest najmilszą muzyką dla moich uszów, brzmisz trochę jak wiatr szumiący w kłosach zbóż.
Boziu, co ja wygaduję?
- Powiedział, że rodzice Agnes są nawet spoko. I że może dalej angażować się w swój związek, bo to nie takie trudne.
- Naiwny. Związki nigdy nie są łatwe. Niech poczeka na jakąś przeszkodę.
- Nawet te idealne?
- Nie ma idealnych związków, Michael. Nasz taki też nie był, dobrze o tym wiesz.
- Nie miałem tego na myśli.
- Owszem, miałeś. Znam cię.
Wzdycham. Czasami nienawidzę tego, że znasz mnie tak dobrze, niemalże na wylot.
- Przestań zarzucać mnie aluzjami. Mieliśmy o nas nie gadać. Przyjaciele, rozumiesz? – Pytasz, nerwowo dosypując cukru do swojej kawy. Jesteś taka słodka, gdy się denerwujesz. Jesteś słodka zawsze.
- Okay. – Mruczę pod nosem. Atmosfera zaczyna się zagęszczać, a ja… ja, o dziwo, staję się nieco ironiczny i kwaśny. Bo nie lubię, gdy podkreślasz, że nas nie ma, że nie jesteśmy już razem, że nie chcesz mnie. To boli, to tak okropnie boli, że mimowolnie kurczę się w sobie.
- Zranił cię, prawda? – Pytam nieoczekiwanie dla nas obojga. Podnosisz wzrok z nad filiżanki i przyglądasz mi się z dziwnym błyskiem w oczach. Widzę jak zaczynasz się rozpadasz, jak pęknięcia rozcinają twoje spojrzenie. Czuję twoje cierpienie i to może jeszcze bardziej rani niż twoje ciągłe „nas nie ma”.
- Kto? – Szepczesz cicho, prawie nie rozwierając warg. Próbujesz być silna, próbujesz udawać, że wszystko jest w porządku.
Tak wiele nas łączy, tak bardzo jesteśmy do siebie podobni… Nie widzisz tego?
- On. Znaczy Polo. Apoloniusz.
- Michael…
- Jesteśmy przecież przyjaciółmi. A od tego są przyjaciele. Od wysłuchiwania, od wspierania. Nie chcę, byś była smutna, byś cierpiała.
- Michael…
- Vero.
Bierzesz głęboki wdech. Nie patrzysz na mnie, twój wzrok utkwiony jest w czarnej tafli kawy. Myślisz.
- Może. – Mówisz po chwili nieswoim, obcym głosem. Głosem zranionej i połamanej kobiety. – Ale pewnie zasłużyłam na to. Potraktował mnie podobnie jak ja ciebie.
- Nie zasługujesz, aby cierpieć. – Szepczę, łapiąc cię za dłoń. Ku mojemu zdziwieniu nie cofasz ręki, pozwalasz, abym cię dotykał, abym cię wspierał. Jak przyjaciel. A może i jak ktoś więcej niż zwykły przyjaciel.
- Nie kochaj mnie, proszę. – Patrzysz prosto w moje oczy i jest to pierwsze takie spojrzenie od tygodni. Spojrzenie w głąb duszy, spojrzenie, w którym kiedyś się zakochałem. – Tak bardzo cię zraniłam…
Puszczam twoją rękę i przesiadam się na krzesło obok ciebie, po czym mocno cię przytulam. Rozsypujesz się w moich ramionach, gubisz swoją wewnętrzną siłę. Stajesz się krucha i zagubiona. Nieszczęśliwa. Pierwszy raz widzę jak płaczesz. Twoje łzy, maleńkie, krystaliczne paciorki są jak sztylety wycelowane w moje serce. Nienawidzę, gdy jesteś smutna, gdy cały świat wali ci się na głowę. Nienawidzę, gdy nie jesteś sobą. I nienawidzę jego, Apoloniusza, za to, że cię zmienił, za to, że zabrał twoją siłę i pewność siebie.
- Cii… - Uspokajam cię. Twoja bliskość ogrzewa moje zmarznięte serce. – Będzie dobrze. Jest dobrze.

- Znalazłem mieszkanie! – Oznajmiam dumnie, gdy tylko Agnes wpuszcza mnie do środka. W salonie gregorowego mieszkania są już wszyscy. Ukradkiem zerkam na wielką plazmę zajmującą niemalże centralne miejsce w pomieszczeniu. Na szczęście mecz się jeszcze nie zaczął. – Już nie będę musiał siedzieć ci na głowie. – Uśmiecham się w stronę Fettnera.
Manu smutno spuszcza głowę.
- Szkoda. Kto mi teraz będzie gotował spaghetti?
- Nie przejmuj się. – Zauner pocieszająco klepie go po plecach. – Znowu będziesz mógł zapraszać laski na noc bez obawy, że przestraszą się kościotrupa na kanapie.
- Jezu Chryste, już nigdy tej cholernej sprężyny, która co noc dźgała mnie w tyłek! – Wzdycham wdzięcznie, wznosząc wzrok ku sufitowi. Dzięki Ci, Boże za ten cud.
- Ale zostajesz w Innsbrucku, prawda? – Agnes posyła mi miły uśmiech.
Kiwam twierdząco głową.
- Dobra chłopcy, ja lecę do Jutty, a wy bawcie się grzecznie. – Blondynka całuje w policzek Schlierenzauera i ubrawszy płaszcz, wychodzi z mieszkania. W niemalże w tej samej chwili Gregor wyjmuje z szafki zgrzewkę piwa i kilka paczek chipsów. W telewizorze lecą ostatnie reklamy poprzedzające mecz.
- Wreszcie młody stajesz na nogi. – Kofler unosi w moją stronę puszkę piwa. – Jesteśmy z ciebie dumni.
- Ale to mieszkanie to nie mieszkanie Very, prawda? – Schlieri marszczy czoło.
- No co wy – mówię szybko. – Przecież my… No wiecie.
- Ale wciąż na nią lecisz. – Wzdycha Fettner. – I ostatnio często gadacie i w ogóle.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi. – Próbuję wetrzeć w to zdanie tyle stanowczości, ile tylko mogę. – Mecz się zaczyna.
Kumple odwracają twarze w stronę plazmy, zostawiwszy moje poobklejane taśmą serce w spokoju. Nie chcę, by wiedzieli, ile naprawdę dla mnie znaczysz, że wciąż kocham cię ze wszystkich sił. Nie mam ochoty słuchać ich rad, argumentów, oskarżeń snutych przeciwko tobie. Oni nie znają całej prawdy, nie widzą twojej skruchy, nie poznali wszystkich faktów. Dla nich ty mnie po prostu zdradziłaś, porzuciłaś i boleśnie skrzywdziłaś. Twoje uczucia, twoje zagubienie ich nie obchodzi.
Zresztą dla nich fakt, iż wierzę, że mnie na nowo pokochasz byłby czymś absurdalnym, wziętym z Kosmosu. Bo według nich nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, zwłaszcza z kimś, kto cię tak brutalnie zranił, z kimś takim jak ty.
Ale tu nie chodzi o nich, tu chodzi o mnie. A ja kocham cię jak jeszcze nikogo.
O, Austria strzeliła gola.

- Woooooah! – Fettner drze mordę na pół Innsbrucka. – Sandra dodała słit focię na fejsa. Z Kochem wyglądającym jak miotła po zimie.
- Poka. – Gregor pierwszy dopada telefonu Manuela. Jego usta rozszerzają się w głupkowatym uśmiechu. – Boże, jak ja się cieszę, że ją spławiłem. – Wzdycha, biorąc do ręki flaszkę i pociągając z gwinta kilka łyków wódki. – Pasuje do tego idioty. Znaczy Martina. Dobrałem ich idealnie. Hej, może bym tak został swatką?
- NIE! – Protestuję ostro, mając przed oczami mnie i Katherinę, Caritę czy inną Katariinę aus Finnland. – Nie krzywdź już innych.
Gregor robi niewinną minę.
- Mitchi, ty się nie liczysz, jesteś trudnym i specjalnym przypadkiem. I byłeś świeżo po rozstaniu, dlatego ta Finka nie wypaliła. Ale spójrz tylko na Kocha i Sandrę. Kochają się jak Żwirek i Muchomorem.
- Żwirek i Muchomorem byli gejami?! – Zauner przestaje pisać odę do kotleta na papierze toaletowym i wbija przerażone spojrzenie w Schlierenzauera. Jego oczy napełniają się łzami.
- Yyy… - Greg zagryza wargę, wzrokiem szukając pomocy u któregoś z nas.
Fettner śmieje się chrapliwie.
- Zburzyłeś jego światopogląd, brachu.
- Okay. – Schlieri głośno wypuszcza powietrze. – Zły przykład, okay? Nie powiedziałem tego.
- W takim razie co powiedziałeś?
- No nie wiem. Że kochają się jak ja i złote medale, że są jak Freund i jego wkładki, że po prostu pasują do siebie idealnie, jak puzzle. Czy coś.
- Freund i wkładki, bardzo romantycznie. – Fett marszy w zamyśleniu czoło. Po chwili ogromny uśmiech rozświetla jego twarz. – I tak właśnie skomentuję ich zdjęcie. – oznajmia tryumfująco.
AHA.
Muszę zapamiętać bym nigdy (gdy już będziemy razem, Veruś) nie popełnił tego błędu i nie dodał na fejsa jakiegoś naszego uroczego zdjęcia w czasie, gdy chłopcy będą mieć libację, bo serio, nie chciałbym przeczytać, że pasujemy do siebie jak Freund i jego wkładki. To obrzydliwie. Ale przerażająco prawdziwe. Nikt, żadna baba nigdy nie będzie tak pasować do Severina jak jego wkładki. Po prostu.
- O, dwie minuty i już dziewięć lajków – śmieje się Fettner. – Jestem miszczu ciętej riposty.
- Riposty by Gregor Schlierenzauer – Schlieri robi nadąsaną minę i wyciąga z szafki kolejną flaszkę.
Alkoholowego upojenia ciąg dalszy.
****
ojej, dużo picia w tym opowiadaniu :o
no to tak, korzystając z głosu, chciałabym życzyć Wam wesołych świąt, żeby śniegu napadało, a Mikołaj by się zmieścił w Waszych kominach. i Żeby Kruczek wziął Stefcia do TCS, bo Stefcio w końcu musi to wygrać dla mnie <3
FROHE WEIHNACHTEN!

sobota, 8 grudnia 2012

`8.



- CO ONA TUTAJ ROBI?!
- Spokojnie, Mitchi, wyluzuj. – Fettner klepie mnie po plecach. Widzę, że on również jest zdezorientowany. – Chcesz papierową torebkę? Będzie ci się lepiej oddychać, czy coś. Słyszałem, że jak astmatycy mają atak, a nie mają przy sobie inhalatora to dmuchają do papierowej torebki. Ale nie wiem, czy to prawda. Nie jestem biegły w naukach medycznych.
- Nie pieprz mi teraz o jakiś torebkach.
Manuel podnosi do góry ręce na znak, że się poddaje.
Nie powinienem był tak na niego naskakiwać.
Ale za bardzo wytrąciłaś mnie z równowagi.
Nie mogę wyrzucić z głowy tego jak przez całe spotkanie unikałaś mojego wzroku, jak uśmiechałaś się do wszystkich, tylko nie do mnie. Byłaś taka spokojna, kiedy ja niemal wychodziłem z siebie. Nawet nie wiesz jak trudno było przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu, słyszeć twój słodki głos, czuć perfumy, których używasz od lat i nie móc się dotknąć, przytulić. Niby byłaś tak blisko, ale w rzeczywistości oddzielały nas całe Stepy Akermańskie. I ta myśl, ta cholerna, boląca myśl, że nie jesteś moja, że nie mam prawa nazywać cię swoją.
Moja wewnętrzna równowaga znowu została zburzona. Jestem morzem podczas sztormu; fale jak szalone rozpryskują się o ściany moich organów.
Nie wiem, co mam czuć, nie wiem, jaki mam być w stosunku do ciebie. Olewać się? Udawać kumpla? To wszystko jest za skomplikowane, chcę wrócić do czasów, kiedy mogłem trzymać cię za rękę i opowiadać ci o kolejnym, nudnym zgrupowaniu.
Dlaczego to odeszło? Dlaczego tak po prostu, z dnia na dzień przestałaś mnie kochać? Bo ja, mimo wielu godzin rozmyślań, nie potrafię tego zrozumieć.
- Dlaczego nie została w Innsbrucku? Dlaczego nie przeprowadziła się do Wiednia? Zawsze chciała mieszkać w Wiedniu. – Opadam na krzesło i chowam twarz w dłoniach. Jestem zmęczony ciągłym kochaniem cię i wmawianiem sobie, że mi na tobie nie zależy. Bo zależy. I to jak cholera. Nadal, mimo wszystko. Mogę mówić sobie, co chcę, ale i tak będę cię kochać, widok twoich brązowych oczów aż za mocno mnie w tym utwierdził.
Dlaczego nie można zatamować miłości ot tak, pstryknięciem palca, zwykłym „stop”?
- Dlaczego wybrała świat, w którym wszystko będzie jej przypominać o Tajnerze, o mnie?
- Może ma w tym jakiś cel? Zresztą nie myśl teraz o tym. I pamiętaj, że nie jesteście już razem, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. – Fetti wyciąga ze swojej walizki zakazaną butelkę whisky,
- Fettner, skąd bierzesz takie mądrości? – pytam, powoli analizując jego słowa.
Nagle zauważam jakby światełko w tunelu, malutką iskierkę łaskoczącą moje płaty mózgowe, szepczącą coś o rzeczach, o których nie myślałem już od tygodni.
- Starzeję się. – Brunet chichocze niczym mała dziewczynka, po czym pociąga z butelki potężnego łyka i podaje mi trunek. – Z wiekiem przychodzi mądrość.
- Widzisz, a ja myślałem, że straciłeś resztki mózgu wtedy, kiedy przyczepiłeś sobie do ucha tą wielką nakrętkę sześciokątną ocynkowaną.
Whisky. Whisky jest dobre, gdy ma się rozgardiasz w łbie. Myślenie o tym wszystkim jest jakby mniej dotkliwsze.
- Myślisz, że Vera może chcieć… że zechce… że jest szansa…
- Że się spiknięcie?
- Aha, coś w tym stylu.
- Jakiż ty młody i naiwny. – Manu z przesadną rozpaczą załamuje ręce. – Ogłupiał żeś kompletnie. – gwałtownie wyrywa mi z dłoni butelkę i aplikuje sobie do przełyku dużą ilość trunku. – Posłuchaj starszego i bardziej doświadczonego kolegi: nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki! Najlepiej wytatuuj to sobie na czole. Nie kręć z Verą, bo to źle się skończy i znowu będziemy musieli składać twoje serducho. Pamiętasz jak to było ostatnio, nie? Schlierenzauer, rzyganie i te sprawy?
W osłupieniu gapię się na niego i jestem całkowicie świadomy tego, że mam otwartą buzię.
Vero, poznaj Manuela Fettnera, kolesia, który kilka tygodni temu oglądał ze mną komedie romantyczne w poszukiwaniu inspiracji na prezent urodzinowym dla ciebie. Dodajmy, że beczał na każdym happy endzie.
Kiedy tak się zmienił?
- Wszystko w porządku? – Pytam.
- A co ma być nie w porządku? – Fett wzrusza ramionami. – Widziałeś jakie ostatnio skoki oddaję? Sam Małysz by się nie powstydził! Moje odbicie jest okay, zresztą nie muszę odbijać się jak Hula, by być królem skoczni. Jak tak bardzo podziwia Hulę to niech sprzeda się Polakom, ja za nim nie będę tęsknić. Okay, będę. Bo kto będzie nam załatwiał darmowe wakacje w Egipcie?
Tak lepiej, stary Fetti wrócił.
- Mitchi, nie zamartwiaj się, tak nawiasem mówiąc.
- Próbuję.
Naprawdę próbuję, ale chyba mi to nie wychodzi.

Próbuje być ślepy na ból w twoich oczach, na zrozpaczone spojrzenie, na wszystkie twoje pęknięcia i poranienia. Na rany, które zadano tobie i na rany, które ty zadałaś. Ale nawet, gdy zamykam oczy, czuję twój smutek, słyszę gorycz w głosie. Pragnę zabrać od ciebie troski, pragnę umierać twoim cierpieniem. Wszystko, byłeś już nie płakała.
Cholera, a miałem ciebie nie kochać.
Mówisz do mnie, chcesz ze mną pogadać. Automatycznie wstaję z krzesła i podążam za tobą z oczami wlepionymi w twoje proste plecy. Szczęście, że mam przy sobie kurtkę, bo prowadzisz mnie na zewnątrz. Wychodzimy z hotelu, teraz idziemy ramię w ramię. Ciężka cisza wisi nad nami, ale żadne z nas nie kwapi się do rozpoczęcia rozmowy. Po prostu idziemy prosto przed siebie, ty obok mnie, ja obok ciebie. Razem.
Nie chcę, ale łapię to słówko i przytulam je do serduszka.
Razem.
W końcu się zatrzymujesz, razem z tobą zatrzymuję się i ja. Nie wiem, gdzie jesteśmy, gdzieś w odludnym miejscu, na jakimś mostku, pośród śniegu. Ale to nieważne. Ważne, ze jesteśmy tutaj razem.
Wypluj to słowo Hayböck.
- Nie wiem, co powiedzieć. – Odzywasz się, wbijając wzrok w swoje buty. A ja uparcie się w ciebie wpatruję, widząc nasze wspólne dwa lata. – Ale coś muszę. Bo na pewno nie wyjdzie nam udawanie, że nic się nie stało.
Czyżby?
- Michael… Przepraszam. Po prostu przepraszam. Wiem, że cię zraniłam, ale nie chciałam tego, naprawdę. Chciałam po prostu być… szczęśliwa.
Chwytam dłońmi za barierkę i przymykam oczy. Ranisz, znowu. Ten ból także nie jest przyjemny.
- Szczęśliwa – powtarzam gorzko, nieświadomie. Twoje ciężkie westchnięcie opływa bezdennym smutkiem.
- To nie tak, że z tobą nie byłam szczęśliwa. – Mówisz łagodnie. – Bo byłam. I to cholernie. Mitchi, jesteś wspaniałym facetem, wciąż tak uważam…
-… ale?
- Ale byłam głupia, znudzona naszą rutyną. Odkąd się do mnie wprowadziłeś zaczęło się psuć. Znaczy… na początku było cudownie, ale potem…
-… stare małżeństwo, już to słyszałem.
- Przepraszam, naprawdę.
Cisza znowu nas mrozi. Tak wiele sił kosztuje mnie niepatrzenie się na ciebie, udawanie, że cię nie kocham. Nie wiem, po co marnuję tyle energii, skoro jesteś doskonale świadoma mojej miłości, w końcu znasz mnie jak nikt.
Mogę cię przytulić, ogrzać się twoim ciepłem?
- Dlaczego… dlaczego on? – Pytam, patrząc się prosto w twoją twarz.
Opuszczasz wzrok.
Jak winna. Jak zawstydzona.
- Mitchi….
- Po pierwsze Michael, po drugie odpowiedz. – Jestem twardy, próbuję być twardy. Ale twoje zmieszanie mnie kruszy, topię się z każdym twoim spojrzeniem rzuconym w moją stronę.
- Nie mam pojęcia. – Odpowiadasz nieco płaczliwym tonem. A przynajmniej ja go tak chcę odbieram. – Jakoś mnie tak oczarował. Dałam się nabrać na jego… Michael, nie chcę się przed tobą spowiadać ani wybielać. Chcę cię tylko przeprosić. – Słodko marszczysz czoło. – To wszystko nie tak miało być.
I mi to mówisz?
- Wiem, że będzie trudno, ale możemy zostać kumplami? – Nadzieja w twoich oczach jest pięknym widokiem, moje usta rozszerzają się w uśmiechu niezrozumiałym dla ciebie.
Jesteś zagubiona i maleńka. Gdybyś zechciała, mógłbym być twoim rycerzem, mógłbym dla ciebie nastawiać piersi, mógłbym chronić cię przed całym światem. Już tego nie widzisz, ale my, zapożyczając porównanie z „Deszczowej Piosenki”, pasujemy do siebie jak jajko do bekonu. I gdzieś głęboko we mnie narasta nadzieja na nasz słodki happy end. Bo teraz, kiedy jesteś tak blisko, kiedy jesteś taka smutna i zagubiona… Teraz wszystko wydaje się łatwiejsze.
- Jasne, bądźmy kumplami – mówię, a ty uśmiechasz się i ostrożnie się do mnie przytulasz.
Tak, zdecydowanie jest łatwiej.

****
tralalala, jak ładnie skaczą mi Niemcy :3
i ogólnie nie mogę już patrzeć na zeszyt od chemii :c