czwartek, 30 sierpnia 2012

`0.



- Hayboeck, uważaj jak łazisz. – Wydarł się na mnie Schlierenzauer, a ja przecież tylko zagapiłem się na ciebie. Tamtego dnia byłaś taka piękna. Roześmiana, promienna, szczęśliwa. Świat należał do ciebie. Szłaś dumnie przez przestronny hol, z wysoko uniesioną głową i plecami nadmiernie wyprostowanymi. Przyciągałaś spojrzenia innych niczym magnes. Wiedziałaś o tym? Pewnie tak. Wydawałaś się być taka pewna siebie, nieco arogancka wręcz. Mimo to, zakochałem się w tobie. Od pierwszego wejrzenia, właśnie tak. Wciąż pamiętam ten dziwny ucisk w żołądku i gwiazdki tańczące mi przed oczami. Oraz taki lekki ból, zupełnie jakby ktoś walnął mnie w serce.
Ach, miłość, piękna sprawa.
Wtedy jeszcze cię nie znałem, nie wiedziałem, że masz na imię Vera i że jesteś siostrzenicą Pointnera. Wtedy byłaś dla mnie tylko młodą, oszałamiającą kobietą, w której zakochałem się od razu.
Ale nie tylko ja zwróciłem na ciebie uwagę, porwałaś także serca moich kolegów. Schlierenzauer bez skrupułów zagrodził ci drogę i uśmiechnął się tym swoim durnym uśmiechem szumnie zwanym przez wszystkich uśmiechem numer pięć, któremu po prostu nie miałaś prawa się oprzeć. No bo to był uśmiech numer pięć, każda dziewczyna na to leci. Nikt tego nie rozumie, ale tak już jest i koniec kropka wykrzyk przecinek.
- Czeeeść – powiedział, zmysłowo przeciągając litery. – Czekałem na ciebie od zawsze.
Uśmiechnęłaś się miło (ach!), po czym pełnym słodyczy głosem orzekłaś:
- Przestań tak suszyć swoje końskie zęby.
Wszyscy jak jeden mąż wstrzymaliśmy oddechy, wpatrując się w niedowierzającą minę Schlierenzauera. To nie może być prawda, myśleliśmy, nie mogłaś wyśmiać jego uśmiechu. A jednak. Cuda w końcu się zdarzają.
- Yyy, co? – Gregor uniósł do góry obie brwi. Był w szoku równie głębokim, co my.
Wzruszyłaś tylko ramionami. A ja utwierdziłem się w przekonaniu, że jesteś wyjątkowa, niepowtarzalna. Że jesteś tą jedyną.


Nie wiem, jak to się stało, ale zakochałaś się we mnie. To najwspanialsza rzecz, jaka mogła mi się przydarzyć. Wciąż niedowierzam w swoje szczęście, chociaż minęły już dwa lata. Dwa, kto by pomyślał. Gregor zdążył mi już przebaczyć to, że nie poleciałaś na niego, a Pointer przestał się krzywo na mnie patrzyć i już nie zadaje mi dodatkowych okrążeń. Każdy wie, że jesteśmy parą i każdy to akceptuje. Powietrze wręcz drży od nadmiaru miłości.      
Uwielbiam wtulać twarz w twoje złote, miękkie włosy i całować aksamitną skórę. Uwielbiam być twoim mężczyzną, wiesz?
Każdy mi powtarza, że jesteśmy dla siebie stworzeni, że stanowimy idealną parą. Dlatego sam w to też uwierzyłem. A przecież doskonałość nie istnieje…

***

Nalewasz sobie kawy do kubka i siadasz na przeciwko mnie. Twoje oczy błyszczą.
- No więc? – Nachylasz się w moją stronę z podekscytowaniem wymalowanym na twarzy. Wyglądasz ślicznie. Jak zwykle, zresztą.
- No więc co? – Pytam, przełykając kawałek kanapki z pasztetem. Jest rano, kilka minut po siódmej, moje szare komórki jeszcze śpią.
- Nie udawaj, że zapomniałeś! – Śmiejesz się dźwięcznie i lekko, tak jak uwielbiam najbardziej. – Daruj to sobie i po prostu mi powiedz.
Ściągam w zamyśleniu brwi i myślę intensywnie. Zapomniałem o czymś, nowy fakt w sprawie, tylko, na miłość Boską, o czym mogłem zapomnieć? W myślach przeglądam kalendarz. Piętnasty listopada, piętnasty listopada, hmm… Wizyta u dentysty. A nie, to jutro. Piętnasty listopada, brzmi znajomo. Urodziny twojej mamy? Twoje urodziny? Też nie, obie przecież świętujecie w maju. A wiec, co do cholery? Myślę jeszcze przez chwilę, czujnie obserwując twoją twarz. Nagle w twoim spojrzeniu dostrzegam coś, jakby iskierkę strachu. I wtedy mnie oświeca. Następny łyk herbaty jest za gorzki i za zimny; kanapka rośnie mi w gardle.
KURWA, NASZA ROCZNICA.
Niech mnie Tepes puści w huraganie za dopuszczeniu się tak okropnej zbrodni!
Próbuję ukryć przerażenie, wstając od stołu i robiąc sobie jeszcze jedną kanapkę. Smaruję chleb grubą warstwą pasztetu pomidorowego, to mnie uspokaja. Biorę głęboki wdech i zerkam na ciebie przez ramię. Na twoich malinowych ustach błąka się oczekujący, pełen napięcia uśmiech.
Wyszczerzam szeroko zęby.
- No cóż, masz rację, nie zapomniałem.
Oddychasz z ulgą. Znowu jesteś promienna i przepełniona podekscytowaniem
- I?
- Niespodzianka.
- Uwielbiam niespodzianki! – Krzyczysz i podchodzisz do mnie, by złożyć na moich ustach długi pocałunek. – A pfe, smakujesz pasztetem.
Śmieję się cicho i mocno cię do siebie przytulam. Pachniesz słodko, pachniesz moim szczęściem.
- Wrócę dopiero o dziewiątej – mówisz w moją niebieską bluzę.
Idealnie, myślę. Może do tego czasu uda mi się wymyślić coś genialnego i oryginalnego? Coś, co zobrazuje to jak bardzo cię kocham?
Tylko, Houston, mamy jeden, malutki problemik. Za Chiny Ludowe, połowę Ameryki i złoto olimpijskie, nie umiem być romantyczny.


- Zapomniałeś o rocznicy?
- No to masz przesrane.
- Trzeba było ustawić sobie w telefonie przypomnienie, ja zawsze tak robię.
- Gdyby Vera była moją dziewczyną, nie zapomniałbym. Na pewno!
- Ale nie jest twoją dziewczyną.
- Bo mi tamtego dnia włosy oklapły! Tak to by była.
- Gregor, weź się ogarnij.
Skłon. Jeden i drugi. A teraz przysiady. Nadal nie mam pomysłu na prezent. Na każdą okazję daję ci coś z biżuterii, teraz też to przejdzie, prawda? Nie oczekujesz niczego nadzwyczajnego? Słowo niespodzianka nie zobowiązuje do całkowitego zaskoczenia ciebie, racja?
Kurde, co ja gadam. Oczywiście, że chcesz być zaskoczona, że chcesz się czuć wyjątkowa. Nie chcę znowu widzieć rozczarowania w twoich oczach, bransoletki już ci się znudziły, a złotych kolczyków wręcz nienawidzisz.
Tak, widziałem te dwa, złote motylki, które dostałeś ode mnie na zeszłoroczne mikołajki, w uszach twojej mamy. Aż tak były brzydkie, że oddałaś je matce?
- Kup kwiatka, zrób masaż i po sprawie. – Schlierenzauer wzrusza ramionami. – Chociaż nie wiem, czy to przejdzie. Nigdy nie obchodziłem drugiej rocznicy. Nigdy nawet do pierwszej nie dobiłem.
Posyłam mu wściekłe spojrzenie i wracam do rozciągania się.
To wszystko jest bez sensu.
- Nie smutaj, Mitchi. – Fettner klepie mnie po plecach. – Coś wymyślimy.


Na Hofera, RZYGAM TĘCZĄ, dosłownie i w przenośni. Ale lubię tęcze, są takie kolorowe.
Ok., mam przeżarty mózg.
Całe popołudnie spędzamy z Manu na oglądaniu komedii romantycznych. Już mam dość happy endów i wzruszonego Fettnera. Chłopak zużył wszystkie chusteczki!
Skarbie, widzisz jak się dla ciebie poświęcam?
- Uwierz mu głupia! To nie jego wina! – Manuel obciera łzy chusteczką. Jest zbulwersowany zachowaniem Mary. Albo Amy. Lub innej Sarah. – ON TYLKO CIEBIE KOCHA!
- Definitywnie mam dość! – oświadczam. – Tutaj ciągle przewija się jeden schemat, a romantyczne spędzanie czasu ogranicza się jedynie do pikników lub kolacji przy świecach. Nic innego.
- Jeszcze bzykają się – Fettner kiwa głową. Film dobiegł końca i brunet na powrót jest sobą.
Jęczę cicho i chowam twarz w dłoniach. W głowie mam jedną, wielką pustkę. Nie mam zielonego pojęcia, co robić.
- Czyli nie pozostaje mi nic innego jak pójść w banał? Vera tego nienawidzi..


Założyłem garnitur, wszędzie porozkładałem zapalone świeczki, wynalazłem w Internecie stację radiową z romantycznymi piosenkami i przygasiłem światło. Wygląda to nieźle, naprawdę.
Tylko ta głupia mucha za bardzo gryzie. Wiedziałem, że krawat byłby lepszy. Większość Hughów Grantów w tych badziewnych romansach nosi krawaty! Ale, no cóż, ja wiem jak bardzo lubisz facetów z muchami. Tak więc jestem.
Za pięć dziewiąta.
Będziesz ze mnie dumna, zaraz się o tym przekonasz. Specjalnie ogarnąłem mieszkanie, choć miałem małe trudności z włączeniem odkurzacza. Okazało się, że worek był już pełny. Zakładając nowy, okurzyłem się cały, ale dla ciebie mogę poświęcać się bez przerwy, to prawdziwa przyjemność, moja droga. I widzisz? Nawet poukładałem wszystkie swoje modele samolotów, już nie walają się po całym mieszkaniu. Nie będziesz musiała znowu narzekać, znajdując pod poduszką na kanapie kawałek skrzydła czy kadłuba. Cacy Mitchi jest cacy.
Jednak największy problem miałem z kolacją. Dobrze wiesz jaki ze mnie antytalent kulinarny, nawet wodę na herbatę potrafię przypalić. Zresztą po moim rozgotowanym makaronie z sosem za bardzo słonym i wodnistym, po którym się rozchorowałaś, zakazałaś mi przyrządzania ambitniejszych dań. Tak więc romantyczna, pyszna kolacja była daleko poza moim zasięgiem. Przyznaje się, przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zamówić czegoś na wynos (ewentualnie ubłagać Schlierenzauera o jego popisową tartę), a potem powiedzieć ci, że sam to ugotowałem. Jednakże wiem, że od razy byś mnie przejrzała. Niespalony, smaczny, zjadalny obiad przekracza moje umiejętności gastronomiczne. Niestety.
Ale za to zrobiłem tosty z serem i ketchupem. I kupiłem drogie, czerwone wino. Palce lizać po prostu.
Jest też i prezent. Biżuteria, surprise!
Słyszę szczęk zamka. Po chwili rozlega się cichy stukot twoich obcasów. Zaglądasz niepewnie do salonu i zamierasz. Chwila grozy, serce bije mi jak szalone. Czekam na słowo pochwały, okay, kilka słów. Ale ty nadal milczysz. Potem pociągasz nosem i krzywisz się nieznacznie.
- Coś się przypala? – Pytasz, biorąc do ręki różę, leżącą na stoliku.
- Kurwa – wymyka mi się. Moje tosty, moje pyszne tosty z żółtym serem i ketchupem, które przygotowywałem z takim zapałem. Na śmierć o nich zapominałem!
Biegnę do kuchni, ale jest już za późno. Cała kuchnia napełniona jest dymem, nie mówiąc już o zniszczonym tosterze.
Żegnaj, idealny wieczorze.
Wyłączałam urządzenie z gniazdka, wyrzucam spalone tosty do śmietnika i otwieram okno. Jest źle, bardzo źle.
Stoisz w drzwiach i przyglądasz się moim działaniom. Nic nie potrafię odczytać z twojej twarzy.
- No cóż, będziemy musieli zjeść kanapki z serem i ketchupem.
Wzdychasz. Nagle wydajesz mi się być strasznie zmęczona.
- Mam uczulenie na żółty ser.
Ups?
- W takim razie zamówmy pizzę. Albo chińszczyznę. Chińszczyzna będzie okay, prawda?
- Musimy porozmawiać.
- Tak, jasne – przytakuję, nerwowo przestępując z jednej nogi na drugą. Nic nie idzie dobrze, wieczór zmierza ku katastrofie. Gdzie jest ten przeklęty wisiorek? – Zaczekaj chwilunię.
Idę do salonu i biorę z szafki niewielką paczuszkę. Wracam do ciebie z durnym uśmiechem przyklejonym do ust. Próbuje ratować ten wieczór, kolację, naszą rocznicę.
- Kochanie, wiem, że nastrój padł, ale proszę, to dla ciebie. Kocham cię. – Wręczam ci puzderko i siadam na szafce. Nie wiem dlaczego, ale jesteś zirytowana. Twoje długie palce niecierpliwie rozdzierają kolorowy, tandetny papier do pakowania i otwierają prezent. Bierzesz do rąk delikatny łańcuszek z białego złota, na którym zawieszone jest ładne serduszko wysadzane cyrkoniami. Jednak zamiast uśmiechu, widzę na twojej twarzy grymas pełen niezadowolenia. W twoim spojrzeniu czai się tłumiona złość.
Panika, atak paniki.
Co teraz zrobiłem źle?
- To koniec – mówisz nagle, nie odrywając wzroku od serduszka.
Wydaje mi się, że moje serce zatrzymało się na kilka sekund. Próbuję wziąć głęboki wdech, ale ciało odmawia mi posłuszeństwa. Chcę coś zrobić, cokolwiek, byle cofnąć te dwa słowa, ale zamiast tego siedzę zdezorientowany i zagubiony. To nie dzieje się naprawdę, myślę.
- Przepraszam, ale… Po prostu to wszystko stało się takie oklepane, zachowujemy się niczym stare małżeństwo. Ja… ja się duszę. Nie chcę tak żyć, wybacz.
- Skarbie – udaje mi się wychrypieć. Szybko zeskakuję z szafki i podchodzę do ciebie. Twoje dłonie są zimne jak lód. – Ja to zmienię, siebie zmienię, obiecuję. Wszystko się poukłada.
- Nie Michael. Już postanowiłam. To koniec. Gdybyś mógł, wyprowadź się jeszcze dzisiaj.
Odwracasz wzrok, a mi grunt osuwa się z pod nóg. Potem słyszę dziwny szczęk, tak, to łamie się moje serce. Nic nie jest jak być powinno i już nigdy nie będzie.
***************

Nudeln = makaron

jestem przegłupia, zakładając to, no ale..
i niestety nazwa Nudeln była zajęta, a ja zrezygnowałam z walki z onetem :c
tak na jesienne dni i w oczekiwaniu na pś.
zainspirowane tostami z serem oraz hayboeckowym zdjęciem z makaronem <3
powrót do korzeni i Austria Team.
chyba tyle. informować kogoś? :)