- Hayboeck, uważaj jak łazisz. –
Wydarł się na mnie Schlierenzauer, a ja przecież tylko zagapiłem się na ciebie.
Tamtego dnia byłaś taka piękna. Roześmiana, promienna, szczęśliwa. Świat
należał do ciebie. Szłaś dumnie przez przestronny hol, z wysoko uniesioną głową
i plecami nadmiernie wyprostowanymi. Przyciągałaś spojrzenia innych niczym
magnes. Wiedziałaś o tym? Pewnie tak. Wydawałaś się być taka pewna siebie,
nieco arogancka wręcz. Mimo to, zakochałem się w tobie. Od pierwszego
wejrzenia, właśnie tak. Wciąż pamiętam ten dziwny ucisk w żołądku i gwiazdki
tańczące mi przed oczami. Oraz taki lekki ból, zupełnie jakby ktoś walnął mnie
w serce.
Ach, miłość, piękna sprawa.
Wtedy jeszcze cię nie znałem, nie
wiedziałem, że masz na imię Vera i że jesteś siostrzenicą Pointnera. Wtedy
byłaś dla mnie tylko młodą, oszałamiającą kobietą, w której zakochałem się od
razu.
Ale nie tylko ja zwróciłem na
ciebie uwagę, porwałaś także serca moich kolegów. Schlierenzauer bez skrupułów
zagrodził ci drogę i uśmiechnął się tym swoim durnym uśmiechem szumnie zwanym
przez wszystkich uśmiechem numer pięć, któremu po prostu nie miałaś prawa się
oprzeć. No bo to był uśmiech numer pięć, każda dziewczyna na to leci. Nikt tego
nie rozumie, ale tak już jest i koniec kropka wykrzyk przecinek.
- Czeeeść – powiedział, zmysłowo
przeciągając litery. – Czekałem na ciebie od zawsze.
Uśmiechnęłaś się miło (ach!), po
czym pełnym słodyczy głosem orzekłaś:
- Przestań tak suszyć swoje
końskie zęby.
Wszyscy jak jeden mąż
wstrzymaliśmy oddechy, wpatrując się w niedowierzającą minę Schlierenzauera. To
nie może być prawda, myśleliśmy, nie mogłaś wyśmiać jego uśmiechu. A jednak.
Cuda w końcu się zdarzają.
- Yyy, co? – Gregor uniósł do
góry obie brwi. Był w szoku równie głębokim, co my.
Wzruszyłaś tylko ramionami. A ja
utwierdziłem się w przekonaniu, że jesteś wyjątkowa, niepowtarzalna. Że jesteś
tą jedyną.
Nie wiem, jak to się stało, ale
zakochałaś się we mnie. To najwspanialsza rzecz, jaka mogła mi się przydarzyć.
Wciąż niedowierzam w swoje szczęście, chociaż minęły już dwa lata. Dwa, kto by
pomyślał. Gregor zdążył mi już przebaczyć to, że nie poleciałaś na niego, a
Pointer przestał się krzywo na mnie patrzyć i już nie zadaje mi dodatkowych
okrążeń. Każdy wie, że jesteśmy parą i każdy to akceptuje. Powietrze wręcz drży
od nadmiaru miłości.
Uwielbiam wtulać twarz w twoje złote,
miękkie włosy i całować aksamitną skórę. Uwielbiam być twoim mężczyzną, wiesz?
Każdy mi powtarza, że jesteśmy
dla siebie stworzeni, że stanowimy idealną parą. Dlatego sam w to też
uwierzyłem. A przecież doskonałość nie istnieje…
***
Nalewasz sobie kawy do kubka i
siadasz na przeciwko mnie. Twoje oczy błyszczą.
- No więc? – Nachylasz się w moją
stronę z podekscytowaniem wymalowanym na twarzy. Wyglądasz ślicznie. Jak
zwykle, zresztą.
- No więc co? – Pytam,
przełykając kawałek kanapki z pasztetem. Jest rano, kilka minut po siódmej,
moje szare komórki jeszcze śpią.
- Nie udawaj, że zapomniałeś! –
Śmiejesz się dźwięcznie i lekko, tak jak uwielbiam najbardziej. – Daruj to
sobie i po prostu mi powiedz.
Ściągam w zamyśleniu brwi i myślę
intensywnie. Zapomniałem o czymś, nowy fakt w sprawie, tylko, na miłość Boską,
o czym mogłem zapomnieć? W myślach przeglądam kalendarz. Piętnasty listopada,
piętnasty listopada, hmm… Wizyta u dentysty. A nie, to jutro. Piętnasty
listopada, brzmi znajomo. Urodziny twojej mamy? Twoje urodziny? Też nie, obie
przecież świętujecie w maju. A wiec, co do cholery? Myślę jeszcze przez chwilę,
czujnie obserwując twoją twarz. Nagle w twoim spojrzeniu dostrzegam coś, jakby
iskierkę strachu. I wtedy mnie oświeca. Następny łyk herbaty jest za gorzki i za
zimny; kanapka rośnie mi w gardle.
KURWA, NASZA ROCZNICA.
Niech mnie Tepes puści w
huraganie za dopuszczeniu się tak okropnej zbrodni!
Próbuję ukryć przerażenie,
wstając od stołu i robiąc sobie jeszcze jedną kanapkę. Smaruję chleb grubą
warstwą pasztetu pomidorowego, to mnie uspokaja. Biorę głęboki wdech i zerkam
na ciebie przez ramię. Na twoich malinowych ustach błąka się oczekujący, pełen
napięcia uśmiech.
Wyszczerzam szeroko zęby.
- No cóż, masz rację, nie
zapomniałem.
Oddychasz z ulgą. Znowu jesteś
promienna i przepełniona podekscytowaniem
- I?
- Niespodzianka.
- Uwielbiam niespodzianki! –
Krzyczysz i podchodzisz do mnie, by złożyć na moich ustach długi pocałunek. – A
pfe, smakujesz pasztetem.
Śmieję się cicho i mocno cię do
siebie przytulam. Pachniesz słodko, pachniesz moim szczęściem.
- Wrócę dopiero o dziewiątej –
mówisz w moją niebieską bluzę.
Idealnie, myślę. Może do tego
czasu uda mi się wymyślić coś genialnego i oryginalnego? Coś, co zobrazuje to
jak bardzo cię kocham?
Tylko, Houston, mamy jeden,
malutki problemik. Za Chiny Ludowe, połowę Ameryki i złoto olimpijskie, nie
umiem być romantyczny.
- Zapomniałeś o rocznicy?
- No to masz przesrane.
- Trzeba było ustawić sobie w
telefonie przypomnienie, ja zawsze tak robię.
- Gdyby Vera była moją
dziewczyną, nie zapomniałbym. Na pewno!
- Ale nie jest twoją dziewczyną.
- Bo mi tamtego dnia włosy
oklapły! Tak to by była.
- Gregor, weź się ogarnij.
Skłon. Jeden i drugi. A teraz
przysiady. Nadal nie mam pomysłu na prezent. Na każdą okazję daję ci coś z
biżuterii, teraz też to przejdzie, prawda? Nie oczekujesz niczego
nadzwyczajnego? Słowo niespodzianka nie zobowiązuje do całkowitego zaskoczenia
ciebie, racja?
Kurde, co ja gadam. Oczywiście,
że chcesz być zaskoczona, że chcesz się czuć wyjątkowa. Nie chcę znowu widzieć
rozczarowania w twoich oczach, bransoletki już ci się znudziły, a złotych
kolczyków wręcz nienawidzisz.
Tak, widziałem te dwa, złote
motylki, które dostałeś ode mnie na zeszłoroczne mikołajki, w uszach twojej
mamy. Aż tak były brzydkie, że oddałaś je matce?
- Kup kwiatka, zrób masaż i po sprawie.
– Schlierenzauer wzrusza ramionami. – Chociaż nie wiem, czy to przejdzie. Nigdy
nie obchodziłem drugiej rocznicy. Nigdy nawet do pierwszej nie dobiłem.
Posyłam mu wściekłe spojrzenie i
wracam do rozciągania się.
To wszystko jest bez sensu.
- Nie smutaj, Mitchi. – Fettner
klepie mnie po plecach. – Coś wymyślimy.
Na Hofera, RZYGAM TĘCZĄ,
dosłownie i w przenośni. Ale lubię tęcze, są takie kolorowe.
Ok., mam przeżarty mózg.
Całe popołudnie spędzamy z Manu
na oglądaniu komedii romantycznych. Już mam dość happy endów i wzruszonego
Fettnera. Chłopak zużył wszystkie chusteczki!
Skarbie, widzisz jak się dla
ciebie poświęcam?
- Uwierz mu głupia! To nie jego
wina! – Manuel obciera łzy chusteczką. Jest zbulwersowany zachowaniem Mary.
Albo Amy. Lub innej Sarah. – ON TYLKO CIEBIE KOCHA!
- Definitywnie mam dość! –
oświadczam. – Tutaj ciągle przewija się jeden schemat, a romantyczne spędzanie
czasu ogranicza się jedynie do pikników lub kolacji przy świecach. Nic innego.
- Jeszcze bzykają się – Fettner
kiwa głową. Film dobiegł końca i brunet na powrót jest sobą.
Jęczę cicho i chowam twarz w
dłoniach. W głowie mam jedną, wielką pustkę. Nie mam zielonego pojęcia, co
robić.
- Czyli nie pozostaje mi nic
innego jak pójść w banał? Vera tego nienawidzi..
Założyłem garnitur, wszędzie
porozkładałem zapalone świeczki, wynalazłem w Internecie stację radiową z
romantycznymi piosenkami i przygasiłem światło. Wygląda to nieźle, naprawdę.
Tylko ta głupia mucha za bardzo
gryzie. Wiedziałem, że krawat byłby lepszy. Większość Hughów Grantów w tych
badziewnych romansach nosi krawaty! Ale, no cóż, ja wiem jak bardzo lubisz facetów
z muchami. Tak więc jestem.
Za pięć dziewiąta.
Będziesz ze mnie dumna, zaraz się
o tym przekonasz. Specjalnie ogarnąłem mieszkanie, choć miałem małe trudności z
włączeniem odkurzacza. Okazało się, że worek był już pełny. Zakładając nowy,
okurzyłem się cały, ale dla ciebie mogę poświęcać się bez przerwy, to prawdziwa
przyjemność, moja droga. I widzisz? Nawet poukładałem wszystkie swoje modele
samolotów, już nie walają się po całym mieszkaniu. Nie będziesz musiała znowu
narzekać, znajdując pod poduszką na kanapie kawałek skrzydła czy kadłuba. Cacy
Mitchi jest cacy.
Jednak największy problem miałem
z kolacją. Dobrze wiesz jaki ze mnie antytalent kulinarny, nawet wodę na
herbatę potrafię przypalić. Zresztą po moim rozgotowanym makaronie z sosem za
bardzo słonym i wodnistym, po którym się rozchorowałaś, zakazałaś mi
przyrządzania ambitniejszych dań. Tak więc romantyczna, pyszna kolacja była
daleko poza moim zasięgiem. Przyznaje się, przez chwilę zastanawiałem się, czy
nie zamówić czegoś na wynos (ewentualnie ubłagać Schlierenzauera o jego
popisową tartę), a potem powiedzieć ci, że sam to ugotowałem. Jednakże wiem, że
od razy byś mnie przejrzała. Niespalony, smaczny, zjadalny obiad przekracza
moje umiejętności gastronomiczne. Niestety.
Ale za to zrobiłem tosty z serem
i ketchupem. I kupiłem drogie, czerwone wino. Palce lizać po prostu.
Jest też i prezent. Biżuteria,
surprise!
Słyszę szczęk zamka. Po chwili
rozlega się cichy stukot twoich obcasów. Zaglądasz niepewnie do salonu i
zamierasz. Chwila grozy, serce bije mi jak szalone. Czekam na słowo pochwały,
okay, kilka słów. Ale ty nadal milczysz. Potem pociągasz nosem i krzywisz się
nieznacznie.
- Coś się przypala? – Pytasz,
biorąc do ręki różę, leżącą na stoliku.
- Kurwa – wymyka mi się. Moje
tosty, moje pyszne tosty z żółtym serem i ketchupem, które przygotowywałem z
takim zapałem. Na śmierć o nich zapominałem!
Biegnę do kuchni, ale jest już za
późno. Cała kuchnia napełniona jest dymem, nie mówiąc już o zniszczonym
tosterze.
Żegnaj, idealny wieczorze.
Wyłączałam urządzenie z gniazdka,
wyrzucam spalone tosty do śmietnika i otwieram okno. Jest źle, bardzo źle.
Stoisz w drzwiach i przyglądasz
się moim działaniom. Nic nie potrafię odczytać z twojej twarzy.
- No cóż, będziemy musieli zjeść
kanapki z serem i ketchupem.
Wzdychasz. Nagle wydajesz mi się być
strasznie zmęczona.
- Mam uczulenie na żółty ser.
Ups?
- W takim razie zamówmy pizzę.
Albo chińszczyznę. Chińszczyzna będzie okay, prawda?
- Musimy porozmawiać.
- Tak, jasne – przytakuję,
nerwowo przestępując z jednej nogi na drugą. Nic nie idzie dobrze, wieczór
zmierza ku katastrofie. Gdzie jest ten przeklęty wisiorek? – Zaczekaj
chwilunię.
Idę do salonu i biorę z szafki
niewielką paczuszkę. Wracam do ciebie z durnym uśmiechem przyklejonym do ust.
Próbuje ratować ten wieczór, kolację, naszą rocznicę.
- Kochanie, wiem, że nastrój
padł, ale proszę, to dla ciebie. Kocham cię. – Wręczam ci puzderko i siadam na
szafce. Nie wiem dlaczego, ale jesteś zirytowana. Twoje długie palce
niecierpliwie rozdzierają kolorowy, tandetny papier do pakowania i otwierają
prezent. Bierzesz do rąk delikatny łańcuszek z białego złota, na którym
zawieszone jest ładne serduszko wysadzane cyrkoniami. Jednak zamiast uśmiechu,
widzę na twojej twarzy grymas pełen niezadowolenia. W twoim spojrzeniu czai się
tłumiona złość.
Panika, atak paniki.
Co teraz zrobiłem źle?
- To koniec – mówisz nagle, nie
odrywając wzroku od serduszka.
Wydaje mi się, że moje serce
zatrzymało się na kilka sekund. Próbuję wziąć głęboki wdech, ale ciało odmawia
mi posłuszeństwa. Chcę coś zrobić, cokolwiek, byle cofnąć te dwa słowa, ale
zamiast tego siedzę zdezorientowany i zagubiony. To nie dzieje się naprawdę,
myślę.
- Przepraszam, ale… Po prostu to
wszystko stało się takie oklepane, zachowujemy się niczym stare małżeństwo. Ja…
ja się duszę. Nie chcę tak żyć, wybacz.
- Skarbie – udaje mi się
wychrypieć. Szybko zeskakuję z szafki i podchodzę do ciebie. Twoje dłonie są
zimne jak lód. – Ja to zmienię, siebie zmienię, obiecuję. Wszystko się
poukłada.
- Nie Michael. Już postanowiłam.
To koniec. Gdybyś mógł, wyprowadź się jeszcze dzisiaj.
Odwracasz wzrok, a mi grunt osuwa
się z pod nóg. Potem słyszę dziwny szczęk, tak, to łamie się moje serce. Nic
nie jest jak być powinno i już nigdy nie będzie.
***************
Nudeln = makaron
jestem przegłupia, zakładając to, no ale..
i niestety nazwa Nudeln była zajęta, a ja zrezygnowałam z walki z onetem :c
tak na jesienne dni i w oczekiwaniu na pś.
zainspirowane tostami z serem oraz hayboeckowym zdjęciem z makaronem <3
powrót do korzeni i Austria Team.
chyba tyle. informować kogoś? :)
Nudeln = makaron
tak na jesienne dni i w oczekiwaniu na pś.
zainspirowane tostami z serem oraz hayboeckowym zdjęciem z makaronem <3
chyba tyle. informować kogoś? :)